piątek, 28 grudnia 2007

ISO. Ku czci Heńka

czyli nie obraz dysku, a jakość - produktów, wyrobów, czegokolwiek.

Zauważyłem, że moja ulubiona odległa placówka gastronomiczna ma dziwne odchyły od normy (ISO). Raz żarcie jest doskonałe, raz dobre, raz przesolone, raz za ostre, raz za gęste, raz jest go za mało.

Ręce mnie zabolały od takiego pisania!

Niestety. Heniek musi wprowadzić NORMY ISO na swoje potrawy. Skoro sprzedaje kaczkę, to ilość warzyw, soli, sosu, grzybów, etc powinna być określona z góry. Nie, u Heńka nie jest. Heniu, to błąd !
(doskonale wiem, że jego człowiek, kolaborantka Anka zaraz mu zakabluje, że tu go opisuję)
Trzymaj się norm, bo jem u Ciebie od początku i już parę razy się przejechałem, a mimo to dalej jestem "stałym starym klientem". Lojalność trzeba nagradzać !

za mało piszę !

Tak jakoś wychodzi. Mam coraz mniej czasu na cokolwiek. Ostatnio próbowałem pierdnąć, to nie dość, że nie znalazłem na to czasu, to na dodatek omal się nie obsrałem! Ot, bąk z niespodzianką.

Patrzę się na te ilości postów i stwierdzam, że było kiedyś dobrze. Czyżbym wszedł butami w nową epokę i coś zaczął pierdzielić ? Nie no, zdarza mi się pieprzyć coś za uszami, ale nie aż takie głupoty!

Następny post będzie o Heńku!

Świat jest mały...

..wychodzi na to, że prywatność już nie istnieje. - Jak to ? - zapytacie. No tak to, że wchodząc dzisiaj do Fu-Kuoc'a zostaje mi podstępnie zadane pytanie " jak to można swój samochód nazwać kiciusiem..." Zaczęło śmierdzieć. Gorzej! Skąd absolutnie obca osoba, nie znająca mnie, moich danych osobowych, ewentualnie telefon od właściciela przybytku barowego, mogła mnie znaleźć gdzies w internecie ? Jak to ? Po głupiej kaprawej mordzie ? Dziwne to, ale cuda się zdarzają.

W zasadzie to nie wiem co chciałem konkretnego napisać. Myśli mi się poplątały.

piątek, 21 grudnia 2007

rzeczy doprowadzające mnie do wpienienia...

Jak to jest, że udając się do toalety i chęci wymycia rąk napotykam problem natury braku ciepłej wody ? Chce myć w ciepłej wodzie, a nie w przerażająco zimnej ! Przykładem takiego gównianego dbania o klienta jest "Haggis".

Następna rzecz: hurra, byłem w kinie z moim Szczęściem i ekipą "pod wezwaniem" oraz bratem. Pierwsze co, to złożę wniosek do prokuratury o ściganie tego pokurcza, co mnie na latającej szmacie doprowadził do lęków wysokości i przestrzeni! Nie podaruję skurwielowi !
Jednak nie do mnie wpieniło, tylko ilość cholernych reklam i zapowiedzi! Ile tego gówna może być ? Ano 25 minut! 25 minut mniej z życiorysu! Niech się nasz rząd tym zajmie do cholery !

niedziela, 9 grudnia 2007

Popieram tępienie osób chodzących w futrach !

Skoro ludzie nie wiedzą skąd futra się biorą, to może należy im przypomnieć. Wiadomo, że z żywych zwierząt. Nie żyjemy w erze jaskiniowców, futra nam nie są potrzebne w takim stopniu, jak za prehistorycznych czasów.
Zabijać też trzeba umieć, a nie na żywca obdzierać ze skóry zwierzęta.

A tutaj piękny, zupełnie niewinny filmik traktujący o delikatnych futerkach. Polecam każdemu.

czwartek, 6 grudnia 2007

Poczciarz, czyli listonosz...

... tak mnie doprowadził do furii, że chyba mu jutro lutnę drzwiczkami od jego skrzynki w ten głupi łeb! Jak można zgiąć publikację która ma ponad 200 stron na pół, gdzie jest na dodatek płyta w środku i wcisnąć do skrzynki, gdzie NIE DA SIĘ (moje ulubione stwierdzenie) jej wyciągnąć bez uszkadzania całej skrzynki poprzez jej wyginanie ? Trochę pomyślunku, matole ! Debilizm skrajny. Niestety nie dane mi wpieniać się późnym wieczorem i odginać własną skrzynkę. Pieprzona poczta!

czwartek, 29 listopada 2007

Za dużo żresz, dostaniesz po...

... dupie! W związku z wysokimi cenami oleju jadalnego, eee... znaczy opałowego, eee... no, tego, napędowego, jestem cały poddenerwowany! No jak to czym poddenerwowany ? Apetytem "kiciusia" na ową ciecz w cyklu miejskim. 10L/100km to stanowczo za dużo. Stwierdziłem za to, że skoro ten głup tyle żre, to ja będę go cisnął tak, aby się nie nudził. Ogólnie to już nie "kiciuś" i będzie miał przesrane. Teraz zobaczymy kto tutaj rządzi!

10% to finish...

Remont: bez komentarza. Kolory się pokićkały. Trzeba było generować podobny kolor. Oczywiście trzeba było przemalować praktycznie wszystkie ściany, według sztuki wykończeniowej. Nie, ja tego nie zrobiłem, zostawiłem jedną, co jako tako wyglądała. Ciekaw jestem, jak się mi będzie w nim przebywać. Chyba dobrze ?

Do końca juz 20%...

... a ja czuję się makabrycznie zmęczony. Ogólnie : turbo zmęczony. Ileż można malować te same ściany ? Raz, góra dwa. No to ja już trzeci raz maluję, ale pierwszy farbą właściwą. Jutro trzeba maznąć ścianę jeszcze raz. Modlę się, aby nie trzeba było się dotykać sufitu..
Kończy mi się bateria w laptopie. Jutro kolejna część perypetii remontowych.

Dziękuję mojemu Słoneczku za pomoc.

poniedziałek, 26 listopada 2007

początek końca

W końcu zaczynam widzieć koniec ciężkich, przymusowych prac budowlano-remontowych. Dzisiaj z sukcesem położyłem wraz z Misiem ostateczna warstwę Cekolu (gładź). Oczywiście pracujemy ciężko w pasiakach, a nad nami stoi ss-man . Jutro wprowadzam ciężkie maszyny na plac bitwy celem przygotowania się do machania pędzelkiem. Przy okazji nabawiłem się pylicy, czy to przeziębienia, w związku z czym nie czuję się najlepiej, acz umierać jeszcze nie zamierzam, gdyż w końcu jest dla kogo żyć.

To na tyle z placu budowy, gdzie w każdej chwili może mnie użreć wąż od odkurzacza, bądź uduszę się kablem sieciowym.

piątek, 23 listopada 2007

remont, ciąg dalszy

Ale sobie roboty narobiłem ! Niech mnie drzwi trzasną ! Radośnie po zagruntowaniu i wysuszeniu ścian wspiąłem się dzisiaj na drabinę celem obejrzenia puszki z kablami. No i co wyszło ? Wyszło to, że farba zaczyna odłazić! To po co jest ten unigrunt ? Podobno po to, aby wiązać taki syf. Sprawdziłem jak farba odchodzi : no idealnie! Całymi płatami! Cały pokój do obskrobania Nie wiem ile mi to zajęło, ale szło w miarę szybko. Szczególne podziękowania składam tutaj mojej familii za skrobanie, oraz mojemu Szczęściu za pomoc w tych trudnych chwilach.

Jutro wielki dzień : kablowanie i kładzenie gładzi. Misiek stwierdził, że zajmie mu to 1,5 godziny. PRO-Killer z niego !

Na granicy absolutu : remont

Nie będę nic pisał, bo i po co ? Remont przeprowadzam. Mieszkania ? Nie! Własnego pokoju. Dziwne ? Jaky nie patrzeć, to ostatnie malowanie było w powodziowych czasach. Powódź była w 1913 i w 1997. W którym roku malowałem pokój ? Odpowiedź nieznana.

Dostałem od Misia bruzdownicę, czy tam glebogryzarkę. Pies trącał nazwę. Urządzenie jest tak wspaniałe, że dzięki niemu szybko można stworzyć kanały w tynku pod instalację logiczna (inteligentną bodajże). Na razie testy na jednej ścianie obnażyły mój brak zdolności do trzymania... poziomu. Wstyd mi, bo przecież to teoretycznie było takie łatwe... Dwie pozostałe bruzdy są już znacznie lepsze i ładniejsze. Jutro będę wiercił dziury pod puszki podtynkowe.

Pomazałem ściany gruntem. Nie, nie glebą, tylko taką jakąś masą żywiczną. Ogólnie syf malaria, bo ja się teraz nie mogę doprać od tej żywicy. Ciężki dzień przede mną. Rycie, kucie, układanie gładzi, malowanie raz, malowanie dwa, malowanie trzy. Nie dam rady, to pewne.

niedziela, 11 listopada 2007

Cywilizowane społeczeństwo? Cywilizowany naród?

Po spacerze Ząbkowickim stwierdzam, że matołów to jednak u nas nie brakuje, a zwłaszcza w Ząbkowicach.
Po przedreptaniu po świeżutkim śniegu paru kroków napadły MNIE chęci oddania ich naturze. No to jako cywilizowany człowiek poszedłem szukać toalety. Cudem znalazłem tabliczkę w rynku wskazującą mi, gdzie mam się udać : przez płotek do WC. Pięknie, ale ja nie wiewiórka albo kangur więc skakać nie będę. Drogą dedukcji doszedłem (SAM) , że należy doczłapać się poprzez podwórko. Zły pomysł. To może z drugiej strony budynku ? Bingo! Jest toaleta, ale zamknięta! Psy ruskie,swołocz, parchle zafajdane ! Człowiek chce spuścić z tonu po ludzku, a tu nie można ? O by was, kurwa, posrało! A co mnie interesuje, że jest 11 listopada, święto ? Człowiek chce, człowiek musi.
No, to może w knajpie ? Kolejny durny pomysł. Lepiej chyba byłoby w krzakach, ale pogoda jakaś dziwna : biało w cholerę...

Wracając do przyjemniejszych spraw : ruiny zamku w Ząbkowicach są śliczne, zwłaszcza pokryte białym puchem. Ciekawie jak romantycznie na wiosnę wyglądają ? Skoro dzisiaj była zima, to za 3 miesiące będzie wiosna ? Będzie ciepło, więcej wycieczek ? Oby!

piątek, 9 listopada 2007

Poczta Polska - "frontem" do "klyjęta"

Nie frontem, a dupą do klienta! I to starą dupą, śmierdzącą! Czy w tej cholernej komunistycznej instytucji nie ma osób myślących ? Czy nie dochodzi do tych pustych łbów, że normalni ludzie ciężko zapieprzają w robocie do 16-ej i dłużej ? Takie to już trudne do zrozumienia ? No najwyraźniej!

Skoro zamawiam przesyłkę poleconą, to chcę, aby ona dotarła bezpośrednio do moich rąk, a nie jako AWIZO do skrzynki, kurwa jego mać !!! Normą jest, że listonosz taszczy pakunki przed godziną 15-tą, czyli wtedy kiedy zazwyczaj nikogo nie ma w domu, bo wszyscy zapieprzają! Jasna sprawa ? Ależ nie dla pojebanej Poczty Polskiej! Oni pracują od do i mają wszystko w dupie, a później radośnie przychodzę zjebany do domu i co widzę ? Skurwiałe AWIZO! Coś, co doprowadza mnie do regularnego szału! I znowu trzeba o godzinie 19-ej zapieprzać na pocztę aby odebrać pieprzoną przesyłkę.

Przecież można przesunąć godziny pracy listonoszy, zapłacić im nieco więcej ? Można ? Można! Nikt by do Irlandii albo Anglii nie spierdzielał za lepszymi zarobkami ? No ale w naszym pojebanym kraju, w pojebanych postkomunistycznych firmach jak właśnie POCZTA coś takiego jest NIEMOŻLIWE. Ja pieprzę... brak mi słów !

czwartek, 8 listopada 2007

Domar.

Niech jasny szlag trafi Domar! Co za skuty matoł to wybudował i po jaką cholerę ?
Nawiedziliśmy ten przybytek w zacnym celu : poszukiwania łóżka. Łóżka ? Łóżka! W Domarze łóżko ? Chyba mi padło na dekiel, skoro się tam udałem! Wchodzimy i od razu burdel przy drzwiach. Jakieś wystawki powinny być nieco dalej, a tu od razu nawalone po sufit. Idziemy dalej, są jakieś meble, ale nie takie, jak potrzebuję. Zaczyna się robić ciepło. Za ciepło! Cholera! Ile tam było stopni ? Nie wiem, ale za dużo, stanowczo za dużo. By ich posrało za takie upały. Pobiegaliśmy po piętrach i co ? Nic! Nic, bo w tym wybitnie spieprzonym sklepie NIC nie ma! NIC ciekawego. Ceny wzięte z dupy, albo diabli wiedzą z czego, po prostu są dobijające. Wyszliśmy na zimny, ciemny dwór.

Nowy cel : Manhattan. Ludzie! Kolejny durny wymysł! małe piętra zawalone meblami, pięter multum, nie ma ruchomych schodów... Przecież człowiek nie jest przystosowany do takiego ruchu jakim jest łażenie po piętrach! Parchactwo.

Najbardziej podobało mi się w BlackRedWhite, a coś ciekawego znalazłem również i w Bodzio.

No nic, jeszcze przejrzę katalog, może wpadnie mi coś konkretnego w oko.

niedziela, 28 października 2007

Rezultat smarowania się przeterminowanym balsamem.

Nic się nie dzieje. Pachnie tak samo, działa tak samo. Można się smarować nawet i 9 miesięcy po upłynięciu daty ważności. Mowa o Nivea for men, balsam po goleniu Mild.

Niedługo nowe testy !

Mój pierwszy raz...

No i stało się ! Ja, przeciwnik kawy, przełamałem się ! Albo załamałem, jak kto woli. Wypiłem po raz pierwszy kawę, co prawda rozpuszczalną. Bez mleka! W związku z piciem cieczy wyłącznie słodkich, na kubek kawy wsypałem 3 łyżeczki cukru, po czym odczekałem parę minut na ochłodzenie się ciemno brunatnej cieczy. Pierwszy łyk : fee, błeee, jakie to paskudne.. ale słodkie. Można pić. Nie parzy w paszczę, dobra temperatura. W trybie expresowym wyduldałem paskudztwo. Oczekiwałem na rezultaty, bo zmęczony byłem po podróży. Myślałem, że nie będzie działać, jak 99% napoi energetycznych. Cud ! Zaczęło działać, bardzo pozytywnie! Od razu wziąłem się jak szalony do roboty. Działałem jak burza, tego mi trzeba było.

Druga kawa : dałem dupy, bo pozwoliłem jaj za bardzo ostygnąć. Poszła w kanał
Trzecia kawa : no, w domu, z mlekiem. Jacobsa (wcześniejsze to Nescafe), Po dodaniu tego białego od krówki mućki z tego dowcipu:
/Rzeźnia/
Stoją dwie krowy, nagle jedna mówi do drugiej:
- Cześć, Mućka jestem. Pierwszy raz tutaj, co ?
- Nie, kurwa, drugi !

dokonałem analizy smakowej. Dziwne, ale kiedyś piłem kawę zbożową i smakowała identycznie. A, że lubiałem ją, to i trzecią kawę wyżłopałem chętnie celem obudzenia się.

Stwierdzam jedno : chyba się stanę fanem kawy, tak samo jak i piwa. Oczywiście w normalnych ilościach nie powodujących uzależnień.

Test napoi energetycznych rozstrzygnięty !

Jeżeli zamierzasz kupować produkty OEM takie jak Tiger, Ice cool, Ultimate, Energy live, albo bardziej markowe takie jak RedBull, Burn... to daj sobie spokój! Jedynym , w miarę działającym (czyli pobudzającym do aktywności ze stanu uśpienia) to napój R20. Może to przypadek, ale parę razy go piłem i zaczął naprawdę działać. Reszta osławionych "oryginalnych" napoi nie nadaje się do niczego.
Muszę dodać, że wszystkie napoje oprócz Burna miały taki sam kolor i smak. Czyżby była jedna, uniwersalna receptura na ową ciecz ? Najwyraźniej, chociaż jest wielu producentów. Pies ich trącał, pewnie sprzedają sobie drinkociągami tysiące hektolitrów tej cieczy,albo gotowy proszek.

Dla zmęczonych kierowców przysypiających za kierownicą polecam preparat "No sleep" dostępny w małej buteleczce. Paskudny, ale działający. Jest jeszcze jeden, którego nie testowałem, a nazwy nie pamiętam.

piątek, 26 października 2007

Wieczorne rozmyślania

Słońce za nieboskłonem ułożyło promienie do snu, kumulując ciepło na kolejny dzień, a mnie naszła refleksja związana ze zdjęciami kosmosu.
Jak to jest, że światło osiąga prędkość 300KKm/s i jest to stanowczo za mało, jeżeli by patrzeć pod kątem podróży międzygalaktycznych..

...albo z drugiej strony : przecież u nas galaktyki są oddalone o setki lat świetlnych od siebie. Skoro tak, to jak OGROMNY musi być wszechświat ? Znamy go tylko z bliskich zdjęć astronomicznych. Ot, parę tam galaktyk. Skoro one są oddalone o te setki lat świetlnych, to co powiedzieć o ZDJĘCIU Hubble Deep Field
To jest malutki wycinek naszego Kosmosu. Znikomy. Skoro są tam galaktyki oddalone znacznie od siebie (setki, tysiące lat świetlnych), to jaki "znikomy" ułamek czasu został na tym zdjęciu ujęty ?
Galaktyki spiralne jak nasza Droga Mleczna, są na zdjęciu o wiele potężniejsze niż "nasz dom".
Idąc dalej tym tokiem rozumowania : nasze słonko w porównaniu do innych gwiazd, to.. gwiazdka n-tej kategorii.

Te wszystkie kropki na zdjęciach to GALAKTYKI.
Zdjęcie Hubble Ultra Deep Field mimo, że mniej fascynujące dla mnie niż poprzednik, jeszcze bardziej trzyma mnie w przeświadczeniu, że Wszechświat jest jeszcze bardziej ogromny, niż mi się wydawało...

Ot, takie wieczorne rozważania o sensie istnienia.

wtorek, 23 października 2007

Test napoi energetycznych w toku!

Tak, tak! Jak postanowiłem, tak czynię z uwielbieniem : wchłaniam napoje energetyczne litrami. Wszystkie mają prawie identyczny smak i działanie.

Aby było ciekawie : czy taki drink potrafi podnieść ciśnienie ? Przetestowałem to na sobie w następujący sposób :
- poczułem się śpiący, co było spowodowane spadkiem ciśnienia (w oponach)
- wypiłem "oranżadkę"
- przyjechałem do domu, klapnąłem się na łóżku i uruchomiłem ciśnieniomierz. Teoretycznie miało być podwyższone, a tu jakieś 140/70. Nie wiem czy to dobrze, czy źle, ale i tak przysnąłem jak podczas leżakowania w przedszkolu.

Większa relacja już niebawem, jednak proszę o wyrozumiałość, bo więcej nie zamierzam się tym truć, skoro Słońce zaczęło świecić.

Najnowszy eksperyment !

W związku z uwielbieniem do eksperymentów na samym sobie (wyłącznie na samym sobie, na nikim innym) przetestuję jutro przeterminowany balsam po goleniu. Czas ważności upłynął w lutym 2007, ale wciąż pachnie i jest dalej w konsystencji płynu. O ile testowałem go w czerwcu i nic mi nie było, to nie jestem pewien co się stanie jutro. Obstawiam, że nic.
Pożyjemy, zobaczymy. Podobno nową skórę można w Pedecie kupić...

Afera jakich mało!

Podstępni mleczarze chcieli mnie otruć! To już pewne. Robię aferę na całą Polskę ! Banda chciała się mnie pozbyć na paralotni - nie dała rady. Teraz zawzięli się na mnie poznając moje nawyki żywieniowe. Wykryli przy pomocy tajnej agentury, że lubię różne rodzaje sera camembert. Niby nic, ale to samo chcieli zrobić z "farukami" (producent Mlekovita) czyli przekąskami serowymi. Agenci przeszli samych siebie, ale popełnili błąd : pleśń powinna być BIAŁA, a nie zielona. Zauważyłem to bardzo szybko i zjadłem wyłącznie wersje niezapleśniałą. Zieleń zajmowała mniej niż 5%, więc została wyrzucona.

Skąd wiem, czy ser został otruty ? Stąd, że testowałem pokarm na moim zwierzaku, który wchłaniał to z prędkością dźwięku i jak do tej pory żyje. Ważne jest to, że pies dostał dodatkowej porcji inteligencji i zaczął wykonywać sztuczki nieznane w jego repertuarze. Dzielny pies cyrkowy.

Wniosek : mimo dalekiej daty przydatności do spożycia, koniecznie trzeba poddać dany towar analizie organoleptycznej, a następnie w przypadku nie stwierdzenia anomalii w postaci "mchu" w różnych odcieniach zieleni zakupić, a następnie potajemnie skonsumować.

Na zdrowie!

sobota, 20 października 2007

Zakupy, zakupy...

Wszyscy są szczęśliwi, bo udało się zrobić zakupy. Niektórym szybko, jeszcze innym szybciej. Każdy jest szczęśliwy, niektórzy są jeszcze bardziej szczęśliwsi z powodu szczęścia innych.

Dobra! Nie o szczęściu teraz piszę, tylko o ślamazarności, nieudolności ekipy z NewYorkera. Jak jest kolejka większa niż 3 osoby, to trzeba natychmiast wrzucić kogoś na drugą kasę, a nie się modlić o błogosławieństwo! Tutaj nie ma czasu na pierdoły, tu się robi pieniądze. Miejsce na kontemplację jest poza pracą. Czas to pieniądz, więc im więcej obsłużysz klientów, tym więcej będzie mamony. Oczywiście, że nie dla kasjerki/sprzedawczyni...
Stojąc w korku do kasy stwierdziłem, że może panią uda się wcisnąć do szafki która jest za nią. Nie wiem jak, ale może by weszła na siłę. Później stwierdziłem, że przed sądem będę się tłumaczył tym, że nie mam pojęcia skąd wziąłem ten pistolet. Ogólnie to najchętniej bym tą kasjerkę odstrzelił jak kaczkę, ale przecież to człowiek... i pewnie praktykant. Skoro praktykant, to dlaczego nie jest oznaczony plakietką "luzuj, ja się dopiero uczę" albo prościej "praktykant" ? I po kłopocie... szlag by mnie nie zaczął trafiać. Dobrze, że Słońce zaczęło świecić i ukoiło ciepłem moje zszargane nerwy. Prawda, jak to pogoda dobrze na człowieka działa ?

poniedziałek, 15 października 2007

VII Forum WYNALAZKÓW !


VII Międzynarodowe Forum

Niekonwencjonalnych Wynalazków, Konstrukcji i Pomysłów

3 - 4 listopada (sobota-niedziela) 2007 roku

Forum odbywa się w sobotę w godzinach 16.00-22.00 i w niedzielę 10.00-16.00

Wrocław, Centrum Kultury AGORA, plac J. Piłsudskiego 2 (Karłowice)

Organizator: Ośrodek Edukacji Janusz Zagórski przy współpracy CK AGORA i FNC

Sponsor Główny: SELENA SA

Sponsorzy: SJOS i UNI –DOM

Patronat medialny: Radio APLAUZ i Czwarty Wymiar

Już po raz siódmy zjeżdżają do Wrocławia ludzie charakteryzujący się dużym potencjałem wiedzy, kreatywności, wyobraźni i niezależności w sferze nauki i techniki !

W tym roku na publiczność czeka wiele atrakcyjnych wykładów, pokazów, prezentacji i eksperymentów. W programie między innymi:

- premierowy w Polsce pokaz multimedialny w trójwymiarowej przestrzeni aranżowany

przez delegację z Uniwersytetu Technologicznego w Eindhoven (Halina Witek, Michael de

Aires, prof. G.J.F. van Heijst - artistically adjusted laboratory experiments of Fluid Dynamic

Labolatory in the form of 3D-instalation with computer animations)

- prezentacja prof. G.J.F. van Heijsta na temat samoorganizacji dwuwymiarowych przepływów

- prezentacja dr C.F J. Flipse (Holandia) poświęcona najnowszym badaniom fizycznym nad zapachami

- wystąpienie Lucjana Łągiewki na temat stanu badań i wdrożeń jego wynalazków

- spektakularne pokazy wpływu dźwięku na materię - Marcin Kaczmarek

- wokół „antygrawitacji” - ciąg dalszy teoretycznych poszukiwań dr Zbigniewa Osiaka

- pokaz generatorów wodoru, skałek i minerałów produkujących prąd - Krzysztof Jędrzejczak

- pokaz nowych wiatraków i konstrukcji aerodynamicznych Tadeusza Dobrocińskiego

- „miejsca mocy” a pomiary elektromagnetyczne – prezentacje dr Wojciecha Puchalskiego

- świat „nano” w oczach wrocławskiego spektromikroskopu elektronowego - dr Krzysztof Grzelakowski

- historia techniki z archiwum prof. Stanisława Januszewskiego

- pokaz pistoletu plazmowego na wodę – Dionizy Pietroń

- „śladami Tesli” – galeria prototypów Marcina Filipiaka

Karnety na dwa dni - 20 zł. Ulgowy dla młodzieży i studentów -15 zł. Bilet na jeden dzień – 12 zł. Ulgowy dla młodzieży i studentów – 10 zł. Wejście tylko na sale ze stoiskami – 6 zł. Przedsprzedaż karnetów i biletów: Centrum Informacji Kulturalnej we Wrocławiu, Rynek-Ratusz 24, 071/3422291 oraz CK AGORA, pl. J. Piłsudskiego 2, tel.: 3252473. Info: Janusz Zagórski – 0691 558259, ufofnc@kn.pl oraz www.wynalazki.com

ZAPRASZAMY !

sobota, 13 października 2007

nowy pomysł na...

... wielki test napojów energetycznych! Tak, to będzie wyzwanie. Napojów jest masa, ja jestem sam. Sam na sobie będę testował "komunistyczne oranżadki". Nie jestem opłacany przez żadnego producenta, nikt nie opłaca zakupu owych trunków. Tak oto powstanie pierwszy, amatorski, niezależny test napojów energetycznych. Musicie się ubroić w cierpliwość, bo mam masę zajęć i mało czasu, więc test będzie wykonywany w czasie wolnym.

W końcu sprawdzimy, czy większość napoi pochodzi od jednego producenta, jak wygląda skład, no i czy w ogóle działają (na mnie).

środa, 10 października 2007

Kiedy ptaki odlatują do ciepłych krajów ?

Pisałem o ćwierkających ptakach wieczorową porą ? Pisałem! Chciałbym donieść, że dalej ćwierkają. Teraz mam już świadka, bynajmniej nie psa. Optuję za wiosną, bo wtedy ptaki najpiękniej szwargocą ciesząc się życiem.

A myślałem, że już z Tworek dzwonili, ewentualnie z Lubiąża.

Kiedy pięknie ćwierkające ptaszki odlatują do ciepłego raju (czyli mojego piekarnika), a ich miejsce zajmują kruki i wrony, które na pewno chcą nas rozdziobać ? Klucze widoczne są już na niebie, zatem jesień stała się faktem. Jakoś z rana tak chłodnawo, trzeba się cieplej ubierać. Niektórzy instalują duchowo webasto w bolidach.

niedziela, 7 października 2007

Polska "złota" jesień

Może i złota, może i srebrna, wręcz czasem i platynowa. Jakkolwiek by na nią nie patrzeć, może być piękna, może być i brzydka. Dla jednych jest piękna gdy świeci słońce, ptaszki ćwierkają, jest ciepło. Dla drugich może lać, wiać, być chłodno. Wszystko zależy od postrzegania oraz ogólnego samopoczucia. Podobno jesień dołuje. Nie, niekoniecznie. Ja się z tym do końca nie zgodzę. Każda pogoda może zdołować, niezależnie od pory roku.

Dziś "poszalałem" sobie na rowerze. Genialnie, ale za zimno. Bez dodatkowego polara wyglądałbym jak trup z kostnicy. Cholera! Przypomniałem sobie, że zima idzie. Przesrane.
Czy śnieg nie może padać w lecie jak jest ciepło ?

środa, 3 października 2007

Jesień to, czy raczej wiosna ?

Dyplomatycznie wypłaszając źle parkujących kierowców z chodnika, chodząc ciepłym wieczorem ze swoim stworzeniem słyszałem głosy ćwierkających ptaków. Niby nic, przecież mogą ćwierkać, ale o 22 wieczorem ? I tylko nad moją głową ? Ciemno było, nie wiem co to za ptaszki, ale muszę przyznać, że ćwierkały pięknie.

Wiosna to, czy jesień ? Chyba jesień jest we mnie....

Akcja "blenda"

Tandetę z Chin i Tajwanu trzeba tępić! Motłoch produkuje byle gówno, a później za bajońskie kwoty sprzedają to konsumentom, psia krew! Za to gówno, potocznie zwane reflektorami soczewkowymi, nie dałbym więcej niż 50zł/szt !.

Zacznijmy zatem od początku. W sobotę nadeszła godzina prawdy. Nadeszła znacznie później, ponieważ miałem masę spraw do załatwienia. A to odbiór kompa z dalekich landów, wcześniej trzeba było złoma naprawić, a to trzeba było coś wszamać. Ogólnie też obudziłem się nieco później niż zazwyczaj...

Wprowadzając popłoch na szosie wyruszyłem na tajemniczą akcję. Po dotarciu do celu podróży i przekazaniu daru dla małego dziecięcia odszukałem Misia i poczęliśmy planować demolkę pojazdu, a raczej jego reflektorów. Problemem okazało się nie samo zdjęcie tajwańskiego gówna, a jego rozkład na czynniki pierwsze. No bo niby jak dokleić blaszkę do istniejącej blendy ? No trzeba wyciągnąć cały układ soczewki, który jest zespolony z układem do świateł długich.
Udało się, jednak co się okazało : tajwańczycy wzięli się na sposób i regulację samej soczewki oparli na.... podkładkach ze śrub.

(na zdjęciu : tajwański patent na instalację podkładek w trudno dostępnych miejscach)

Ot, taki mały ewenement. Że jednej "podkładki" nie mogli umieścić w pożądanym miejscu, to zawinęli na nim kawałek drucika i jakoś tam wcelowali. Drucik oczywiście pozostał. Mała niedoróbka.
Dla bardzo zainteresowanych, którzy mogliby zadać pytanie : a jak dostałeś się do wnętrza reflektora ? Odpowiadam : ten badziew jest poklejony cały dookoła gumą samo wulkanizującą. Naćpane jest tam tego taka masa, że jej rozcinanie trwało wieki.


(na zdjęciu : guma samo wulkanizująca)

(na zdjęciu: cel AKCJI. Blenda do świateł halogenowych)

Instalowanie nowej przesłony (blendy) na istniejącej odbyło się zgodnie z najnowszymi trendami: blenda została wykręcona z obudowy soczewki, a następnie odrysowana przy pomocy gwoździa na blaszce. Jakiej blaszce ? Od piwa, rzecz jasna! Lecha! Odrysowanie to pikuś, ale wygenerowanie na niej linii równoległej do istniejącej wraz z jej przedłużeniem to już był wyczyn. Poradziliśmy sobie z Misiem bezbłędnie, w międzyczasie otwierając Lecha , tym razem z butelki.
Dowiedzieliśmy się również, że dyndająca się soczewka z jej trzema nóżkami świetnie się sprawdza jako wańka-wstańka dla pustej puszki po piwie. Po prostu pasuje idealnie!
Nowa przysłona została umieszczona w "łapki" i za pomocą ultratajnego kleju z odwłoku węża została przyklejona do wietnamskiej blaszki. Tak samo zrobiliśmy z drugim reflektorem.
W międzyczasie ogarnęła nas senność, więc sprawdziłem, czy da się ułożyć wygodnie w bagażniku mojego bolida. Po złożeniu oparć, odgruzowaniu bagażnika stwierdziłem, że jakby sobie uciąć nogi powyżej kolan, to może by się i dało. Może.
Na ten wieczór było już zaplanowane tylko testowanie oświetlenia. Testy okazały się prawie pomyślne. Prawie, bo ta pieprzona jedna soczewka dalej była skierowana w dół (a świeciła poprawnie). Cuda, panie, cuda !
Po krótkiej, acz wyczerpującej regulacji tajwańszczyzny doszliśmy do wniosku, że jest OK. Jasne, może i było OK, ale już na nastepny dzień stwierdziłem, że to gówno dalej świeci jak chce i kiedy chce (pada przetwornica). Kurwa, czekają mnie ogromne koszty. Żydziło się wcześniej na porządne światła, to trzeba teraz zapłacić zgodnie z maksymą "Skąpy traci podwójnie". No i kurwa straciłem !

piątek, 28 września 2007

Szykuje się jutro ciekawa akcja

Akcja pod kryptonimem "blenda". W związku z tym, że moje debilne reflektory w "kiciusiu" świecą gdzie popadnie, należy ograniczyć kąt świecenia bocznego i pionowego do granicy takiej, aby nie oślepiał jadących z naprzeciwka. Tak muszę je z kabiny obniżać do minimum aby nie oślepiały, co skutkuje świeceniem jasnym, ale na krótkim odcinku. Reasumując : na cholerę mi wtedy takie reflektory ?

Technikali na razie nie będę opisywał. Okraszę bloga fotkami z działań mechaniczno-optycznych.

Stosunek do alkoholu

Wódka twój wróg, więc lej go w mordę ! Tak właśnie brzmi mądre ludowe przysłowie. No cóż... nie rozumiem tylko jednej rzeczy : rodzaj alkoholu a stopień społeczny. Zauważyłem następującą prawidłowość (poprawcie mnie, jeżeli się mylę) :
  • nalewki, bełty czyli tanie wina - młodzież, kloszardzi
  • wódka, rozcieńczony spirytus - kloszardzi, nałogowi alkoholicy
  • drinki, markowe alkohole (ex. Johnnie Walker, Whisky) - zazwyczaj wyższa sfera, nie będą się pogrążać w wódzie

  • wina (miliardy gatunków) - "wyższa klasa średnia". Ludzie dobrze prosperujący w klasie średniej chcący wbić się do klasy wyższej

  • piwa - piją wszyscy oprócz klasy wyższej. Uważany za napój chłopów, parobków, prostaków, nieuków i nierobów. Tani, wali w cymbał, niezastąpiony na domowych imprezkach, moczopędny.
Ekonomia:
  • wódka, napoje wysokoprocentowe - chcesz mieć w czubie ? Doskonała propozycja. Dużo w rozsądnej cenie.
  • bełty, tanie wina, nalewki - idziesz z kumplami się nachlać na szybko ? Wal śmiało. Darmocha.
  • piwa - dużo trzeba wypić aby się upić. Problemem jest też jego moczopędność. Krzaki niezbędne dla opróżnienia ciśnienia.
  • wina szlachetne (czyli zwykłe) - wolno się to pije, cierpkie, polecane również na randki.
  • drinki - płyn do mycia garów + alkohol w zajebistej cenie.

Podsumowanie:
Wychodzi na to, że jestem troglodytą, bo ani wódka, ani nalewki, wina oraz drinki absolutnie mi nie podchodzą. Wolę piwo. Dobre, chłodne piwo. Za dużo alkoholu na raz w przełyku nie robi na mnie pozytywnego wrażenia, a picie coś, co smakuje i pachnie jak denaturat absolutnie mi nie pasuje. Testowałem jakieś słodkie wino, ale ono było tak paskudne w smaku, że odpuściłem.

niedziela, 23 września 2007

Jak to się na rowerze kilometry robi, czyli relacja z wyprawy po dalekich landach.

Niedziela była dniem przepięknym, słonecznym, ciepłym... więc co stało na przeszkodzie udać się z kumplem na eskapadę rowerową ? Nic. No właśnie, skoro nic, to umówiliśmy się dzień wcześniej (przed Harmonią Kosmosu) na godzinę 11-tą. Poślizg był nieznaczny : jedynie 3 godziny. Pokarm który wsunąłem do 10:45 został dawno przetrawiony do godziny 14-ej. No nic, jadę na głodnego, ewentualnie jak będę padał z głodu na pysk to nawiedzę jakieś przydrożne sklepy. Nasz pomysł był następujący : lecim na Szczecin, później... nie, inaczej - najpierw pojedziemy sobie obejrzeć Leśnicę, bo tam dawno nie byłem. Przy osiedlu na Maślicach zawitaliśmy do lokalnego sklepu celem zakupu cieczy chłodzącej w wersji powerade. Dowiedziałem się, że sklep ledwo ciągnął, ale teraz im będzie lepiej, gdyż wprowadzili nowy asortyment (alkohol). Podgonią. Wierzę w nich i w miejscowych.
Andrzej wypił mi połowę mojej cieczy twierdząc, że chciał tylko spróbować. Spróbował, nawet się nie gniewałem. Ruszyliśmy. Mknęliśmy radośnie drogami rowerowymi, dróżkami, nie przestając dyskutować na niezliczone tematy. Trajkotaliśmy jak przekupki na targu, albo nie wiem kto. Ogólnie było fajnie, ale nie za bardzo wiedziałem jak dojechać od tyłu do leśnicy. Nie miałem ze sobą GPS-a, więc problem był niebagatelny : mogliśmy się zgubić, a prowiantu w postaci Kinder Bueno już nie było (pożarliśmy przy sklepie). Z tego co pamiętam, to mknąłem dawno temu na jakimś skrzyżowaniu prosto i na pewno przeleciałem torowisko, zatem i byłem dalej niż w Lesnicy. Podjąłem jedynie słuszną decyzję, aby skręcić w lewo poszukując śmierdzi-rzeczki. Przekrzykując się na bardzo ważne tematy egzystencjalne mknęliśmy szosą w poszukiwaniu celu podróży. Mając w głowie hipotetyczny plan drogi doszedłem do tego, że ową rzeczkę trzeba będzie przejechać na drugą stronę. Tak też się stało - most został znaleziony przypadkiem na jednym z wielu ultraskomplikowanych skrzyżowań. Powodując chaos w peletonie przeskoczyliśmy przez zdradziecki most na rzecze X, Kwai, śmierdzi-rzeczce. Byliśmy uratowani! Nowy ląd przed nami! Nowe wyzwania w postaci... pedałowania. Land docelowy zbliżał się, przynajmniej tak nam się zdawało. Minęliśmy jaką wioskę, samochody również nas radośnie mijały, gnaliśmy jak opętani po dziurach w asfalcie. Padło też pytanie które będzie aktualne już niebawem : a czy te drogi odśnieżają ? Przecież to dzicz, nawet jakaś obora tam była (pięknie pachniało, po wiejsku), cisza, spokój, w zasadzie nie ma ruchu ? No tak, jakiś jeden autobus jeździ raz na ruski rok, to pewnie ma ze sobą łopatę celem wykopywania się ze śnieżnych zasp. poczekamy, zobaczymy. Podobno zima ma być śnieżna. Dotarliśmy do osiedla malowniczego. Tu polegliśmy przy drzewie.

(na zdjęciu : Andrzej igrający z Polbusem w pobliżu wjazdu na plac budu)

(na zdjęciu : hałdy po kopalniane na Osiedlu Malowniczym. Dawniej poligon atomowy)

Odkorkowaliśmy powerrade i część wyżłopaliśmy. Obfociliśmy część placu budowy na pamiątkę pobytu oraz porobiłem Andrzejowi zdjęcia (nie wiem po co, ale podobno chciał, abym mu na maila posłał). Stąd już na pewno, do cholery, da się dojechać do tej pieprzonej Leśnicy. I fakt : pomógł nam przystanek autobusowy z kompletnym planem (ro)zjazdów. Jeszcze paręnaście minut machania giczałami i będziemy w tej Lesnicy. Energia włożona w machanie przyniosła efekt i dotarliśmy do zamku. Wyłożylismy się radośnie na ławkach celem ozywionej dyskusji na tematy wszelakie. Plan wycieczki osiągnięty, teraz powrót. Powrót okazał się ciekawszy, ponieważ nawiedziliśmy stację benzynową celem uzupełnienia płynów energetyzujących. Andrzej stwierdził, że musi nawiedzić toaletę, po czym na hurra poleciał po klucz do przybytku. Byliśmy "klijętami" należało się nam. Wpadłem na wspaniały pomysł, aby wracać na skuśkę przez łąki, nieużytki. Nie udało się, za Orlenem była wielka przepaść z maską krzaków, a Andrzej jak zwykle w krótkich portkach szalał. Kompletne nieprzygotowanie ! Wracaliśmy przez Żerniki i inne podmiejskie "wioseczki". Osiągnęliśmy Nowy Dwór, estakadę Gądów nawiedzając kolejną stację benzynową. Po kultowym myciu roweru przez Andrzeja w miejscu absolutnie do tego niedozwolonym.
(na zdjeciu: mycie roweru w miejscu niedozwolonym. Dziwne, że absolutnie nikomu to nie przeszkadzało !)

Osiedliśmy na Grabiszynku gdzie w ciszy i spokoju znowu wykładaliśmy się na ławce obserwując żywe wiewiórki brykające jak szalone po drzewach.
Zatanawiałem się, jak długo taki zwierzaczek może się gotować, ale wyszło na to, że bardzo krótko, a i może być niesmaczny z tą masą włosia na ciele. Polowanie zostało odpuszczone. Głodny powróciłem z towarzyszem na rozstaje dróg, skąd musiałem już sam, w skupieniu, wracać do domu.

off-topic : czy pies przepełznie przez opony ?

Czy mój pies (Mietek) jest na tyle mądrym zwierzakiem, odważnym, przewspaniałym, ogólnie zajebistym i da radę przebryknąć przez opony ?

na zdjęciu : pułapka przygotowana. Po lewej stronie drogę ucieczki zagraca rower, po prawej stronie blokują otwarte drzwi od szafy. Pies w panice zaczął się drapać. W tle burdel.

na zdjęciu : czy przeskoczy ? Sam pies oraz właściciel zachodzili w głowę czy uda się zwierzakowi sforsować. Dla uspokojenia gawiedzi : udało się - pięknym podwójnym susem przemknął radośnie przez wrogie opony Firestone'a.

na zdjęciu : każdy lubi spać w komfortowych warunkach. Zwłaszcza pupil familijny.

sobota, 22 września 2007

Harmonia Kosmosu

Wróciłem właśnie z "Harmonii Kosmosu" - imprezy charytatywnej organizowanej przez Janusza Zagórskiego dalej zwanym przeze mnie Jankim.
Impreza odbyła się na terenie schroniska ZHP pod Wieżycą w Sobótce. Szczerze ? Nie lubię imprez na których paplają wyłącznie o energiach duchowych, bo mnie to koszmarnie nudzi. Trzeba naprawdę ostro się napocić aby opowiedzieć to w taki sposób, aby takiego dziada jak mnie zainteresować tą tematyką. Nie za bardzo się to udało. Jedynie słuchałem wypowiedzi Jankiego, bo ten jak się wkręci, to nadaje jak katarynka. Należy przyznać, że zawsze ciekawie opowiada. Czy to na UFO Forum, czy na jakiejkolwiek imprezie przez niego organizowanej. Dodam, że najbardziej nudzącą częścią był występ ekipy z miesięcznika Crystal: tak nudzić i (jak dla mnie) pieprzyć od rzeczy to tylko oni umieją. Nie rozumiem, ale to na pewno jest jakiś dar. Nie popisał się też prelegent od Peru, bo swoim nędznym dowcipem doprowadzał mnie do skrajnej kurwicy. Dobrze, że Jurek z którym byłem również podzielał moje zdanie.
Najciekawszym i jak dotąd niedocenianym przeze mnie aspektem życia duchowego był występ ekipy od gongów i mis tybetańskich. Materiały które kiedyś dał mi Janki były po prostu jakimś chłamem, a to co usłyszałem na żywo, na otwartej przestrzeni robiło wrażenie. Robiło, ale w 2/3 mini koncertu modliłem się, aby się to powoli kończyło, bo ile można brzęczeć i walić w michy ? Max. 20 minut, ale nie dłużej! Nudne się to powoli stawało, ale przestali... Zmęczony, głodny i zmarznięty zabrałem Jurka i pomknęliśmy w egipskich ciemnościach do Wrocławia gdzie nawiedziliśmy KFC . Teraz, gdy część potrawy pożarł mój pies, piszę w spokoju notkę i mam nadzieję, że nie zgłodnieję do rana...

czwartek, 20 września 2007

barański telechińczyk... !

Żeśmy sobie z P. zamówili telechińczyka. Dwie porcje krówki po seczuańsku (na stronie pisać nie potrafią, bo uznali, że po "seczuńsku), oraz jakąś sałatkę. Po pierwsze : tak się bardzo starali przywieźć na 11:30, że przyjechali godzinę później. Ceny z dupy wzięte. No.. a teraz najlepsze : smak potraw - większego syfu sprzedać nie mogli! Nic oprócz ostrego smaku nie dało się wyczuć, obaj z P. spociliśmy się na "czuprynach". Nie, za 16zł/szt szkoda gadać. Lepszy syf sprzedają w KFC i naprawdę można się najeść. Co jak co, ale Kim-Lien i Fu-Kuoc rządzą. Telechińczyk nie jest już przeze mnie mile widziany.

Opijam się teraz pepsi aby zniwelować smak tego bullshitu .

wtorek, 18 września 2007

Parki, parki...

Nie rozumiem, ale w parkach podobno się odpoczywa ? Można oczywiście odpoczywać aktywnie, aktywno-biernie, biernie, pasywnie i pewnie na milion różnych innych sposobów.
Ja odpoczywałem aktywno-biernie, czyli pędziłem rowerem ile sił, ale wyłącznie od ławki do ławki. No i o te cholerne ławki się tutaj rozchodzi : tych jest po prostu znikoma ilość ! Aby się uwalić (ale nie ułożyć) trzeba się najeździć, zwłaszcza po obrzeżach parku. Skoro trzeba się najeździć, to ile trzeba się nachodzić ? Strach pomyśleć..
Że ławek jest mało, to już wiem, ale że są one poustawiane w tak durnych miejscach, tego nie wiedziałem. A to w cieniu, gdzie powinno być w słońcu, a to w słoneczku, gdzie powinien być cień. Cholera! Dobra, lokalizacje jeszcze przeżyję, ale stan co poniektórych ? Z wielką chęcią komuś bym je do dupy wsadził i przekręcił! Starą farbę trzeba zeskrobać, a nie nakładać 23-cią warstwę ...

Wniosek : do roboty ! Parki muszą być piękne i przyjazne dla wszystkich, a nie wyłącznie siedliskiem kloszardów.

sobota, 15 września 2007

nie mam nic ciekawego do napisania !

W ogóle nie chce mi się prowadzić tego bloga. Ciągle tylko słyszę : może byś coś ciekawego napisał ? Moi drodzy ! Nie jestem żadnym pisarzem, artystą malarzem... Piszę dla siebie, a komentarze są dla Was. Taka jest teoria, bo tylko DWIE znane mi osoby coś czasem komentują, reszta ma to w poważaniu. To po kiego ja się tak tutaj uzewnętrzniam ?...

Jak mówi Jurek : "no" . No to no.

Może jutro się wybiorę na rower. Dzisiaj wszyscy mnie zawiedli z wyjściem do pubu. Może z radości rzucę pda w ścianę ?

Ultrawygodne krzesło które kupiłem miesiąc temu już się psuje i zaczyna trzeszczeć. Jak mu pieprznę, to będę miał powód. Może wypierdolę go za okno ?


piątek, 7 września 2007

szary kolor...

... spostrzegłem wczoraj na swojej bujnej czuprynie! Parę tygodni temu pojawił się pierwszy siwy włos z lewej strony, a wczoraj taki sam zauważyłem z prawej. Czyli mam już dwa siwe włosy. Wniosek ? Starzeję się. I dobrze mi z tym!

Aparat na zębiszczach chyba działa, gdyż dalej gyzienie nie jest przyjemne (a jeść coś trzeba). Teraz nie gryzę dokładnie, memłając zawzięcie makaron z zupy, tylko połykam większe kawałki. Plus rozwiązania : żołądek ma więcej do roboty, przez co nie chodzę ciągle głodny. Minus : można się zadławić.

Po skończonym posiłku mycie zębów. Dzięki temu dowiedziałem się, że na upartego mogłaby się zmieścić pomiędzy aparatem a zębami, co najmniej jeden kęs pożywienia. Się wie! Trzeba chomikować, żydzić i sępić.

czwartek, 30 sierpnia 2007

teraz będzie o tym metalowym w paszczy

Zaraz oszaleję, to pewne ! Kanapkę wchłonąłem, ale lepiej mi idzie zasysanie zupy. Tak, zupa... coś, co uważałem, że jest wyłącznie dla osób chorych - zatem jestem chory, na pewno na umyśle, skoro na druciaka się zdecydowałem. Skutecznie mnie pojebało.
Jeszcze w cholerę mi się jeden zamek odkleił... wkurwiać się nie mogę, nie mogę również zgrzytać zębami, jeść porządnie ze smakiem również - tylko połykać. W takim razie mogę żreć byle co, bo przecież smaku i tak nie odczuwam. Podobno człowiek się do tego przyzwyczaja, ale mi to koszmarnie trudno wychodzi. Zresztą jakikolwiek ból, czy to fizyczny, czy też psychiczny jest dla mnie wielokrotnie bardziej męczący i dokuczliwy niż dla 99% ludzkości.

Zastanawiam się, czy nie poddać się hibernacji na dwa miesiące. I klawiaturka się ułoży, problemów z aparacikiem będzie mniej...

Jakiś nawiedzony aeroplan lata mi nad hacjendą. Byleby nie spadł na nią.

----------------
Now playing: Jan Hammer feat. TQ - Crockett's Theme 2006
via FoxyTunes

Demon w paszczy czyli Demon3 po instalce

Żem se instalnął Damona3. Fajny jest, jedzenie to koszmar, gryźć nie można, zamek na drugi dzień odpadł. Chyba mnie kurwica jasna strzeli. Trzeba się przenieść na zupy, bo wchłonięcie mięciutkiej kanapeczki z dżemikiem to przeżycie nie z tej ziemi. Później opiszę resztę...

poniedziałek, 27 sierpnia 2007

Globalne ocieplenie jest wszędzie...

.... wszędzie w naszym układzie słonecznym! Czy to na Ziemi, czy na Saturnie, a może na Marsie ? I Jowiszowi też się oberwało. Wychodzi na to, że ziemianie zaśmiecili cały układ ? Nie, nic nie zaśmiecili. Globalne ocieplenie jest, oczywiście, częściowo spowodowane działalnością człowieka, ale w większym stopniu... cyklem aktywności Słońca. No bo jak niby nasze spaliny i inne szkodliwe smrody dotarły na Jowisza ? Anomalie pogodowe występują wszędzie, ale to dopiero początek. Niedługo zobaczycie takie zmiany klimatyczne, że Wam szczęka do samej ziemi opadnie. Jakie to będą zmiany ? Na pewno takie, których ani Wy, ani ja się nie spodziewamy.

Zauważyliście pewnie nasilenie trzęsień ziemi ? No to zapraszam do lektury na ten temat. Wszystkiemu jest winne nasze Słoneczko.

czwartek, 23 sierpnia 2007

Świadomość ekologiczna oraz ekonomia.

Niby jest, a w zasadzie jej nie ma. Siedząc sobie w fotelu przed komputerem większość ludzi ma w dupie to, co się dzieje w przyrodzie w kraju, czy na swoim kontynencie. Lepiej! Centralnie w dupie mają też to, że na Alasce rozszczelnił się ropociąg i hektolitry klejącej mazi zalewa dziewicze obszary niszcząc wszystko, co znajdzie się na jej drodze. Albo pożary ropociągów w Kongo, czy Zimbabwe. Społeczeństwo konsumenckie, oczywiście w większości, nie widzi dalej niż poza czubek własnego nosa : jednak co by się stało, jakby ropa przestała płynąć ? 99% pojazdów mechanicznych przestałoby być zdatnymi do użycia. W sumie brzmi to doskonale, bo gro związków szkodliwych dla środowisko przestałaby być emitowana. Brzmi fajnie, nieprawdaż ? Tak, dla mnie tak. Do pracy dojadę rowerem emitującym śladowe ilości CO2 , jednak pozostali wydrą się na mnie, że niewygodnie, deszcz pada na głowę, zimno, niebezpiecznie. Z jednej strony prawda, z drugiej strony trzeba się poświęcać aby nie skończyć w pontonie w kolejnej powodzi tysiąclecia.
Może to dla Was czcze gadanie, bajdurzenie i ogólna ściema, ale coś w tym jest, skoro koncerny motoryzacyjne w końcu wzięły się za alternatywne metody zasilania pojazdów. Błędem powielanym od lat jest opieranie się dalej na paliwach kopalnych. LPG, CNG, ON... to dalej są paliwa kopalne. Zgadzam się, że można je wykorzystywać, ale obecne silniki mimo, że coraz bardziej dopracowane, mają ciągle za dużą dysproporcję pomiędzy sprawnością a ilością uzyskiwanej z niej energii...

A gdyby tak korzystać z metod bardziej alternatywnych, kompletnie "nieprzyjaznych", a tym bardziej niezrozumiałych dla naukowców ? Zaznajomcie się ze stroną : Congress:Top 100 Technologies

poniedziałek, 20 sierpnia 2007

lata mijają...

... i część osób, które nie muszą pamiętać, pamiętają. Ba! Dyplomację osiągnęły do tego stopnia, że podstępnie wyciągają ode mnie informację o urodzinach, imieninach czy innych problemach. Bardzo, ale to bardzo Wam dziękuję. Niespodziankę sprawiliście mi wielką. Naprawdę nie spodziewałem się.

Nie myślcie, osoby o zaawansowanej sklerozie, że się Wam upiecze! Ja pamiętam o Waszych rocznicach, już nie powiem w jaki sposób, a Wy... ? No, to ja wrzucam na luz i zajmuję się wyłącznie osobami z kółka wzajemnej adoracji. A co !

Na trzydziechę kupuję sobie trumienkę albo urnę. Starość nadchodzi.

sobota, 18 sierpnia 2007

jak trzeba jedzić. Crosspost

Żeby nie było, wkleję całą treść:

List do naszej redakcji - sekcji motoryzacja - przysłał Pan Andrzej z Warszawy. Czytamy:

- Wracałem z weekedu na Mazurach. O wypadku dowiedziałem się dopiero pod wieczór, w samochodzie z radia. Zacząłem więc jechać znacznie szybciej. Przede mną jakiś palant w Oplu ani widzi zjechać na pobocze. Jedzie środkiem, jadę na długich, spycham go na pobocze, ani myśli ustąpić! Cham i prostak. W końcu wyprzedzam go i ostro hamuję przed nim. Niech się nauczy zjeżdżać na pobocze przed autami, które się spieszą. Potem widzę, że dojeżdża za mną jak stoję na światłach w najbliższym mieście. Podchodzę i pytam 'czemu chamie nie zjechałeś?'. Mówi, że nieoświetlonych rowerzystów się boi i nie zjeżdża. Mówię, że jak się boi to niech w domu siedzi, a nie autem jeździ. Potem kolejni podobni pacjenci. Teren zabudowany. Lecę 130km/h. Gość przedemną 60-tką. Świecę światłami! Spycham na pobocze. Kolejny debil, co nie przyspieszy, ani zjedzie. W następnym mieście za gościem jadę, dopiero co czerwone się zaczęło światlo, a on hamuje. Normalnie musiałem się też zatrzymać. A mógł przejechać i ja bym też za nim przeszedł. Pół minuty do przodu! Potem droga z poboczem. Jadę slalomem. Spycham na pobocze tych z naprzeciwka, ostro daję światłami, że jadę środkiem i wyprzedzam na trzeciego, bo normalnie ciule nie zjadą. Jadą stówą środkiem i zadowoleni. Prostactwo i buractwo!

W tej sytuacji do Warszawy dotarłem grubo po 22. I wstyd się przyznać, że dopiero po 22 postawiłem moje świeczki ['][']['][']['] na odpowiednim forum. Choć całą drogę muszę powiedzieć jechałem wzruszony, bardzo przejęty tragedią i pełen współczucia. Nie wspomnę, że zdjęcia z katastrofy zobaczyłem dopiero po kilku godzinach!


źródło : http://galant.blox.pl/2007/07/Wypadek-pod-Grenoble.html

Mniamuśnie :)

środa, 15 sierpnia 2007

wycieczka krajoznawcza. Włodarz i himalaje

Sie ma! Albo sie nie ma. My akurat mieliśmy wycieczkę. My, czyli ja, Iwona oraz Ania. Miał być jeszcze mój imiennik, ale jakoś się nie pojawił. Punkt zborny ustalilismy u Iwony o godz. 9-ej. Śmiałem się wczoraj wieczorem, że nie wyjedziemy wcześniej niż o 12-ej. Moglem się jednak przymknąć i nie krakać jak wrona, bo prawie wykrakałem. Z 9-ej zrobiła się nagle 10-ta, bo obie panie tak ustaliły. Ok, nie ma problemu. Z 10-ej zrobiła się 10:30 (oszaleć idzie), 10:45 (no proszę państwa, ale to jest kpina!). Świetnie, ekipa się skompletowała, można wyruszać. Ustalamy trasę : najpierw do Walimia, później na górę Sowę. Iwona służy za GPS, bo cenny Asus wziął i zdechł. Niech go szlag! Zawsze jak coś jest potrzebne, to albo popsute, albo tego nie ma. Norma, trzeba się przyzwyczaić. Iwona dobrze się sprawiła jako pilot i chyba nawet nie pomyliła trasy. Doskonały pilot wycieczek, mogę śmiało polecić.
Przejechaliśmy przez Świdnicę i pędziliśmy do Walimia. Pędziliśmy to za dużo powiedziane, ponieważ co chwilę zgłaszał się rozpaczliwy alarm głosowy informujący mnie o prędkości.
O którejś tam godzinie, wąską drogą asfaltową dojechaliśmy do kompleksu Włodarz. Uprzedzając pytania : Włodarz to zespół poniemieckich sztolni, po drugie Włodek nie ma kompleksów, bo pił mleko i jest wielki.

Zwiedzanie miało się odbyć o godzinie 13-stej, czyli tak koło 12 z hakiem przyjechaliśmy. Ha! Okazuje się, że jeszcze coś pamiętam jak przez mgłę. Wchodząc na teren Włodarza ujrzeliśmy defiladę: (na zdjęciu: ciężarówka w pierwszej fazie wykonywania manewru wyprzedzania)

Jakaś trochę nieruchawa, ale zawsze.
Ja, dzięki doskonałemu węchowi i znanym skąpstwie wykryłem potajemny bar z jeszcze bardziej zakamuflowanym grillem, który ukrywał się centralnie na środku "ogródka" bufetowego. Pałętały się na nim kiełbaski za 5 zł które natychmiast zakupiłem (szt. 1) i skonsumowałem razem z bogatą ilością musztardy oraz chlebka.


(na zdjęciu : Skupienie na twarzy podczas konsumpcji . Trzeba się śpieszyć, gdyż sępy niebezpiecznie blisko musztardy się kręcą)

Po skończonym drugim śniadanku ułożyliśmy się przed wejściem do sztolni. Zawiało chłodem. Czyżby klimatyzatory tak cudownie chłodziły, a może ktoś urządził sobie lodówkę w podziemiach ? Pytania zaczęły się mnożyć jak króliki. Doszedłem do wniosku, za 5 13-sta, że lepiej ubrać polar na siebie, bo długo to w tej lodówce nikt nie wytrzyma. Pobiegłem do samochodu po ciuchy, i wróciłem też trybem przyśpieszonym. Język miałem do brody, tak się zmachałem. Założyłem kask, przeprosiłem i podziękowałem przewodnikowi za wyrozumiałość. Drzwi się za nami zamknęły, nastał mrok gdzieniegdzie rozświetlony lampami sodowymi. Przewodnik zaczął opowiadać interesujące historie. Jakie ? Musicie wysłuchać go osobiście, polecam. Pozwiedzaliśmy sztolnie na pieszo,



następnie ze względu na kupno biletów w wersji deluxe premium mogliśmy popływać łodziami po zalanych sztolniach.
(na zdjęciu : woda mineralna z dużą ilością fosforu)

To jest to! W najgłębszym miejscu woda ma 2 metry, ale średnio to niecały metr. Woda krystalicznie czysta, zimna przeraźliwie. Kąpiel w czymś takim na pewno nie należy do przyjemności.
Po zakończonym rekonesansie w sztolniach wyszliśmy na ciepłe powietrze... jakoś w tej klimatyzatorni było całkiem sympatycznie.

(na zdjęciu: jak miło, może jeszcze inne podziemia zwiedzimy?)

(na zdjęciu : rozmowa panelowa. W głębi jedna ze współtowarzyszek wycieczki)

Towarzyszki podróży podtrzymywały swój iście szatański pomysł na zdobycie górki o wdzięcznej nazwie "Wielka Sowa". Wielki to ja byłem, ale debil, że w ogole się zgodziłem drapać na tą cholerną górę ! I to jakimś żółtym, a później niebieskim, a później diabli wiedzą jakim szlakiem.
Teren wyglądał jak po precyzyjnym nalocie dywanowym, przynajmniej na początku. No i jak tu mnie zachęcić do łażenia nie dość, że pod górę, to jeszcze potykając się o masy kamieni, wędrując wśród leżących drzew (bo chyba była ostra wycinka) ? Nie da się ! No za cholerę nie da się. Nawet tajemniczy "prezent" nie okazał się mnie przekonać, bo już chciałem zawracać kurwując pod nosem na cały świat.

(Na zdjęciu : kurwuję)

I żeby nie było łatwo, to później było coraz gorzej. Pot lał się ze mnie strumieniami, czyli litrami. Nie mam kondycji do błądzenia po takich szlakach. Może na Ślężę bym wszedł bez większego problemu, ale ta góra zaczęła mnie wybitnie wpieniać. Może by zarządca tego burdelu pod nazwą park krajobrazowy wyrównał ścieżki ? Kim ja do kurwy nędzy jestem ? Kozicą górską !? Niech sam zapieprza od podnóża aż po szczyt tym szlakiem, jak taki cwany!
Składam wniosek o wyasfaltowanie jednego szlaku celem wjechania samochodem na sam szczyt!
Podobno trzeba ułatwiać sobie życie ?


(na zdjęciu : coś mi się wala pod nogami, trzeba wyyyysoko nogę podnieść)

Wdrapaliśmy się w końcu! W życiu więcej na żadną cholerną górę nie wejdę ! Omal nie zdechłem wpełzając na to kurewstwo! Znowu chcieli mnie podstępnie zabić! Na pewno ten paralotniarz wynajął je potajemnie aby mnie zabiły. Ciekawe ile dostały ?

(na zdjęciu : jestem bardzo, kurwa, szczęśliwy z wejścia. By to szlag!)

No a jak na górze, padnie pytanie : wieża odnowiona, ma nawet okna! Działa nawet system monitoringu (we Włodarzu też działa, mają naćpanych kamer od groma), stanowiska do wypoczynku pasywno-biernego przy grillu sztuk dużo, maszt z antenami sektorowymi. Ogólnie całkiem miło, no i ludzi też dużo. Jak oni weszli z wózkami dziecięcymi ? Nie wiem. Tak same w sztolniach : pewnie, najlepiej zwiedzać podziemia pchając wózek z dzieckiem przed sobą ... Wybitnie się parę osób popisało.

Zczłapując z tej debilnej góry na dół szło nam szybko i sprawnie. Nogi miałem już głęboko w dupie, zatem chciałem dostać się jak najszybciej do samochodu. Na szczęście stał tam, gdzie go porzuciłem.

Wnioski :
- Walim/Włodarz - polecam wszystkim !
- Wielka Sowa - a idź w pi..u ! Góra pojebana jak lato z radiem ! Nie masz kondycji - nie wchodź, bo nogi ci albo wejdą do dupy o wiele głębiej niż sądzisz, albo zupełnie odpadną i ich nie znajdziesz po paru kolejnych godzinach. Ja swoich do tej pory szukam. Zachowują się jak Yeti : nikt ich nie widział, ale wszyscy o nim opowiadają.

sobota, 11 sierpnia 2007

filtr sobie wymienię...

.. tak sobie pomyślałem. Podobno myślenie ma przyszłość ? Podobno. Po głębokiej i męczącej analizie problemu jaki tu filtr kupić, udałem się do wydawalni pieniędzy, czyli sklepu motoryzacyjnego. Od razu zostałem rozpoznany, gdyż przyszedłem z psem. Po krótkiej analizie problemu dostałem filtr. Po jaką cholerę mi filtr przeciwpyłkowy z aktywnym węglem ? Pieprzenie! Z węgla są zbudowane wszystkie formy życia.
Radośnie z krzywą miną zapłaciłem za filtr powietrza i przeciwpyłkowy (kabinowy?) i udałem się na miejsce nocnego spoczynku kiciusia. Zwierzak spał, a ja mu zacząłem remont kapitalny urządzać. Jaki byłem radosny, że udało się dostać do filtra powietrza. Wymieniłem ... no i zaczęło się ! Co za głupi chuj z forda wymyślił, aby pokrywa była przykręcana na śruby ? Łeb urwę przy samej dupie ! Wściekłem się, jak mi śruba spadła w głąb komory silnika. Tego już było za wiele ! Co za kurewstwo! Na szczęście udało mi się resztę przykręcić, co spowodowało u mnie głęboką chęć posiadania czwartej, zaginionej śruby. No tak, pod samochód nie wpadła, bo pewnie idiotka leży sobie na dolnej osłonie silnika. Udałem się w te pędy do Germaza celem zakupienia śrubki za 1-1,5zł. Wjechałem jak burza na ich teren, zahamowałem tak, że omal dęba nie stanąłem i pobiegłem czym prędzej do ich "sklepu". Jakże miło zostałem przywitany na "recepcji" - dobrze, że się zapytałem czy jest czynny sklep, bo by mi kolejnego forda wcisnęli... Wystarczy! Już nie jestem fanem tej marki.
Po rozmowie z człowiekiem w "sklepie" o specyficznej fryzurze doszliśmy wspólnie do wniosku analizując obrazki, że nie ma takich śrub! Jasna cholera! Jak nie ma wtyczki do nowego reflektora , bo jest wyłącznie z połową wiązki elektrycznej za 2K, to tutaj były, ale wyłącznie z filtrem powietrza. O cenę się nie pytałem, bo bym dostał szału... Miły człowiek udał się na podbój magazynu w poszukiwaniu śrubeczki alternatywnej. I znalazł! W cenie 1.48 . Obrzydliwa kwota.
Dokonałem zakupu i począłem montować to na ich podwórku. Rozłożyłem swój mini-warsztat,ale pech chciał, że klucz nasadowy nr 10 wpadł, jak śrubka, gdzieś w głąb komory. Na szczęście był widoczny i można go było jakoś wyciągnąć. Śrubokrętem się nie dało, patykiem też nie, na super-glue również. Na co się udało ? Na chińskie pałeczki, świeżo wyciągnięte z opakowania! Chiny uratowały mnie na chwilę obecną od szału (nie od depresji).

Ciekawe jak się wymienia ten drugi filtr... No i ile trzeba będzie się nad nim nazłościć ?

piątek, 10 sierpnia 2007

Pogotowie gazowe sobie dzisiaj nie pojeździ..

Jedziemy razem z kiciusiem do miejsca zarobkowania, przed nami mknie białe IVECO Daily - pogotowie gazowe. Nagle, ot tak, wylatuje mu z boku, z dużą siłą kawałek wału napędowego. A to peszek! Panowie daleko nie ujechali, a jeździć jeszcze długo nie będą bez napędu... Rozrywka z samego rana. Nie mógł się urwać wydech, albo silnik spaść na jezdnię ? Tylko właśnie ów nieszczęsny kawałek wału.

wtorek, 7 sierpnia 2007

Ostre przyprawy ?

Dzięki mojemu Bratu (respect & szacun Bro') uzyskałem tajemniczą miksturę trudno dostępną w Polsce. Na początku myślałem, że to sok z gumi-jagód , albo zmielony kurczak razem z grzędą. No cóż... na szczęście to nie były żadne jagódki, ani zwierzaki z przecieru posiadające dwa zwoje mózgowe.
Prawda leżała zupełnie niedaleko, bo aż w lodówce.
Jako fan ostrych przypraw i sosu Tabasco ujrzałem... najostrzejszą jej odmianę :
Test przypadł na porę obiadową : dziś pierś z kurczaczka. Po przetkaniu otworu wylotowego przy pomocy zapałki zacząłem skrapiać ścierwo zwierza. Okazuje się, że sos jest tak ostry, iż po paru chwilach kurczak zaczął sam po domu biegać, a ja za nim. Nic to.
Po dodaniu kwasu fosforowego do szklanki udałem się na wyżerkę. Mając w pamięci, co prawda krótkiej, ale zawsze jakiejś, smak Tabasco w wersji oryginalnej, wręcz pierwotnej, odważyłem się spróbować złapanej części martwego zwierzaczka. Co się okazało ? Wersja pierwotna to mały pikuś w porównaniu z tą. Powoli zaczynam się przyzwyczajać, ale czy jest coś jeszcze ostrzejszego ? Wiem, że podobno takie przyprawy nie wpływają pozytywnie na cerę, ale czy ja jestem jakaś modelka ? Tabasco rządzi, i to niekoniecznie w jakiś drinkach. Zresztą ostre piwo nie jest wskazane.

poniedziałek, 23 lipca 2007

droga powrotna...

Zwiedziliśmy Gniezno. Wyłącznie miasto, ponieważ w katedrze trwało nabożeństwo, a nie chcieliśmy przeszkadzać modlącym się.

Upaprany kiciuś. Takim brudasem wyjechałem z Wylatowa nawet o tym nie wiedząc.


We Wrześni zwiedziliśmy pomnik Kosynierów poległych w Sokołowie podczas Wiosny Ludów:


Przejeżdżaliśmy przez lasy Milickie...

niedziela, 22 lipca 2007

Zakończenie Akcji Wylatowo 2007

Stało się! Musiało się stać, bo co by to było jakby się nie stało ? Akcja Wylatowo 2007 została zakończona wraz ze żniwami...

... ale od początku zacznę.

Wybraliśmy się z Jurkiem w sobotę do stolicy piktogramów - Wylatowa. Oczywiście umówieni byliśmy o wiele wcześniej. Tak wcześnie, że Jurek pomylił dni i chciał mnie pędzić przez pół Polski już w piątek. Nie dałem rady, więc wyjazd przełożyliśmy na sobotę. Myśląc o wyjeździe położyłem się na moim posłaniu słuchając muzyki. Przysnąłem jak zwykle. Nie powinienem się w ogóle kłaść, bo zaraz zapadam w sen.
Po przebudzeniu, oczywiście będąc jeszcze bardziej zmęczonym niż przed zaśnięciem, począłem tworzyć w umyśle listę niezbędnych rzeczy do zabrania. Podstawą oczywiście jest GPS. Przyda się szczoteczka do zębów, pasta (ciekawe, okazało się, że wożę od czwartku w samochodzie po akcji z ortodontą), mydło, namiot - gdyż spanie pod gołym niebem nie jest moim ulubionym zajęciem, materac jednoosobowy , materac dwuosobowy dla Jankiego, pompkę, spodnie długie, spodnie krótkie, skarpetki, etc. No! To byłem już prawie spakowany, mogłem ponownie pójść spać. Nie zasnąłem przez długi okres. Jak zwykle po drzemce popołudniowej. Cholera.
Rano jakoś się tam obudziłem, ale od razu zadzwoniłem do Jurka, że przyjadę nieco później, bo muszę klamoty do samochodu wrzucić i ogólnie się oporządzić. Tak to trwało do godziny 9-tej, gdzie prawie uradowany zasiadłem w samochodzie z GPS-em i... szlag mnie trafił: nie ma mojego systemu nawigacyjnego! Pomyliłem karty! Ta z oprogramowaniem została w domu. Klnąc na czym świat stoi odnalazłem kartę i zainstalowałem w moim PDA. Soft ruszył, a ja śmiało mogłem wklepać magiczną nazwę WYLATOWO jako punkt docelowy. Wyszło 217km. Pikuś ! W drogę! Znaczy nie tak od razu, bo trzeba jeszcze Jurka z klamotami zabrać. Podjechałem po niego, a ten... wytaszczył tyle tobołów, jakby się na miesiąc wybierał. Baaaardzo się ucieszyłem, ale poinformowałem go, że jedziemy na maksimum dwa dni, a jak chce, to może zostać. Plan odpadł, bo nie miałbym raczej jak przyjechać później, o czym w dalszej części mego zawiłego opowiadania.
Jurek radośnie się załadował do "kiciusia", wymieniliśmy cenne uwagi i ruszyliśmy w drogę. GPS radośnie informował mnie o niebezpieczeństwach na drodze jak zakręty, antyradar popiskiwał z uciechą przy każdych drzwiach na fotokomórkę, również i na czujniki ruchu na skrzyżowaniach, co spowodowało znacznie dłuższą podróż. Chyba na drodze nie wydarzyło się nic szczególnego, zatem nie będę opisywał w szczególe kilometra po kilometrze. Chociaż... widoki w niektórych częściach trasy uwieczniłem na fotografiach, o czym później.
Minęliśmy Gniezno, dojeżdzamy powoli do celu naszej podróży. Widzimy już w samym Wylatowie naszą bazę, rozłożony namiot i przyczepę kempingową, a przy niej Andrzeja i Bolka. Pięknie będzie. Tak mi się zdawało, że będzie pięknie... Złapałem Janusza i dowiaduję sie strasznych rzeczy : żniwa się rozpoczęły i pola na których powstawały piktogramy po prostu zostały skoszone. Dramat ! Co prawda już na piktogramy nie liczyłem, ale zboże mogłoby sobie jeszcze porosnąć do poniedziałku. Nie, wzięli i bezczelnie ścieli. Pewnie chcieli się nas podstępnie pozbyć poprzez profanację naszych świętych pól piktogramogennych. Nic to, poszedłem przywitać się z pozostałymi członkami bazy.
Poczułem się głodny, więc ustaliłem z Jurkiem, że należy pojechać do Mogilna, do naszej knajpy i tam zjeść, a następnie na godzinę 16-tą udać się na pokaz filmów o Wylatowie. Niestety okazało się, że nasza ulubiona knajpa ma rezerwację (pewnie wesele) i musieliśmy głodni szukać innej restauracji. Może i dobrze, bo chińszczyzna u nich to najgorsza, parchata mrożonka z Nordisu, na dodatek 3x droższa niż u mnie w spożywczym. W nowej restauracji było lepiej, aczkolwiek mniej. To, czym miałem się najeść stanowiło dla mnie zakąskę do prawdziwej uczty.
Po zakończonej przekąsce udaliśmy się w poszukiwaniu kina Wawrzyn. Długo szukaliśmy, ale miejscowi nas poprowadzili, za co bardzo dziękuję.
Na sali kinowej Janusz już przygotowywał prezentacje, wiernie pomagał jak zwykle Bolek. Godzinę później sala była w większości wypełniona, co bardzo nas zdziwiło, bo kto by przyszedł w leniwą niedzielę na prezentacje filmów o jakiejś wiosce w której "oszołomstwo bada piktogramy"? Jednak przyszli. Bardzo nam było miło.
Mi nie było miło, bo sala nie miała klimatyzacji, przez co później zrobiło się duszno i nie do wytrzymania. Hardcorowcy oczywiście siedzieli w zaduchu, im to nie przeszkadza. Mi natomiast przeszkadzało. Siedząc przy drzwiach wejściowych obejrzałem nawet swoje wypowiedzi z telewizji oraz z nagrań studia Wylatowo 2006. Chyba aż tak źle nie było, skoro nie wytykali mnie palcami.
Poczułem się głodny. Stwierdziliśmy ze znajomymi, że poszukamy pizzerii . Mieliśmy jeść koło 23-ej, ale okazało się, że pokaz skończył się o 21, co bardzo spodobało się mojemu żołądkowi. Po pobraniu menu i realizacji zamówienia telefonicznego, pizza winna być za 20 minut. Banda jednak przedłużyła czas do 30-40 minut, co spowodowało czekanie pod knajpą aż prawie 20 minut. Szlag mnie trafił, więc poszedłem w nastawieniu bojowym zapytać się, co z moją pizzą. Dobrze trafiłem, bo akurat dali wszystkie 4. Pojechaliśmy do Wylatowa oczywiście z pizzą, ale nie będziemy z tandeciarzami więcej rozmawiać. Moja pizza z salami okazała się mdła. Ogólnie jakaś taka bez smaku.
Później na polu, w ciemnościach egipskich, zrobilismy zamknięcie sezonu 2007 z następującymi wnioskami : drugi rok z rzędu nie ma piktogramów, nie ma spektakularnych przelotów kul, zatem nie będzie sezonu 2008. Jak ktoś chce, może sobie na własną rękę przyjeżdżać. Poopowiadaliśmy przy okazji różne historie z lat ubiegłych, pożartowaliśmy sobie. Ogólnie było fajnie, jednak zmęczenie dało znać o sobie i udałem się na spoczynek na moim dmuchanym materacu jednoosobowym.
Głupia sprawa, ale spanie na nim nie należy do przyjemności. Buja jak na statku, na dodatek uchyliłem okno na poddaszu i całkiem skutecznie we mnie wiało. Dobrze, że deszcz nie zaczął padać. Chyba samo się zamknęło, bo by mnie musiał ktoś podeptać, aby je zamknąć .
Obudziłem się rano, bo aż o godzinie 8-ej. Przez całą noc budziłem się co chwila, bo jakoś tak niewygodnie mi było, więc wyspany raczej nie byłem.
Z Jankim poszliśmy składać namiot przy bazie, ale w dwójkę nie daliśmy rady. Udałem się na żer do pobliskiego sklepu spożywczego, gdzie dokonałem kontrolowanego zakupu kiełbasy za 1,6zł. Bułek nie mieli, więc zjadłem samą kiełbasę i popiłem isostarem. Dziwnie burczało mi w brzuchu, ale dało się przeżyć. Po godzinie skompletowaliśmy ekipę i udaliśmy się na złożenie owego namiotu. Zdążyliśmy przed burzą.

Ciekawostka odnośnie burz i wyładowań nad Wylatowem: do tej pory każdy zarzekał się, że nad Wylatowem nie przechodzą burze, a pioruny walą dookoła. Dzisiaj okazało się, że teoria się posypała, bo nad Wylatowo w końcu nadeszła burza z piorunami. Ja, siedząc w samochodzie widziałem rozbłysk pioruna, ale chyba kulistego, całkiem niedaleko domu Szpuleckich. Chyba właśnie ten piorun spowodował wyłączenie transformata i spalenie switcha (na zdjęciu) Waldka.

10 minut później nadciągnęły bardzo pięknie, a zarazem strasznie wyglądające chmury (na zdjęciu).
Próby uchwycenia pioruna walącego w ziemię, albo chociażby w tranformator spełzy na niczym. Burza okazała się być zdalnie sterowana przez siłę wyższą i waliła gromami tam, gdzie akurat aparat nie był skierowany. Szczyt, chamstwo i drobnomieszczaństwo !
Po zakończonej burzy i spakowaniu Jurka klamotów pożegnaliśmy się i udaliśmy w drogę powrotną...

piątek, 20 lipca 2007

Już za chwileczkę, już za niebawem...

... Wylatowo ! W końcu się tam pojawię. Przykre, że tylko na weekend.
Najgorsze jest to, że już obstrzygli jedno pole, czyli żniwa są wcześniej niż normalnie. Niedobrze. Pełna relacja już jutro

czwartek, 19 lipca 2007

Damon3, Damon3, Damon3....

... propaganda na mnie podziałała! Chcę mieć aparat ortodontyczny, ale nie taki zwykły. Bo nie. Ja chcę Damona3 ! Koniec ze zbędnymi ekstrakcjami zębów aby je ułożyć równo. Koniec z bólem ! tAaaAaaa... jasne, jasne, durnia ze mnie nie zrobicie. Już kupuję wiadro APAPów MAX. Nie ma to tamto! Nie jestem stworzony do odczuwania najmniejszego bólu fizycznego, ani psychicznego!
Ósemki będę musiał rwać, to pewne. Bez narkozy nie uczestniczę w tym procederze ! Megatraumatyczne przeżycie z klinik dowiodło, że nerwy+znieczulenie miejscowe dają wyłącznie makabryczny ból. Nie mi to już pisane.

Cena za łuk też zajebista, ale propaganda na mnie podziałała i muszę to mieć. Muszę, muszę, muszę !

Obadajcie link Teraz już widać różnicę ?

wtorek, 17 lipca 2007

Trzeba z żywymi naprzód iść...

..., po życie sięgać nowe
a nie w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę.


Jak zwykle, po raz kolejny, od dawien dawna (i tak dalej można bez liku wymieniać) okazuje się, że co nagle, to po diable. Aby było wredniej, to z wielu stron można przeciągać (różne rzeczy) w nieskończoność, aby trafić do Imperium... Po tak długim okresie czekania nagle... bęc ! Szlag trafia machinerię odpowiedzialną za obsługę.
Ciemność nie sprzyja naprawom przepalonych układów.
Mam już tego absolutnie dość. Szukajcie mnie w Tworkach.

... nas nie dogoniat...

Subtelności też mnie już powoli dobijają. Nie można tak wprost, jaśniej... ?

poniedziałek, 16 lipca 2007

To jest to !

Odkryłem wraz z Heinekenem nowy sposób na puszkowanie większych ilości piwa.
Dotąd w historii browarnictwa mieliśmy dostępne mini-kegi o pojemności 5 litrów, jednak co nam po pojemności, skoro po upływie 15 minut po otwarciu beczki gaz automatycznie ulatywał, a piwo nie nadawało się do spożycia ? Jasne jest, że w takim przypadku beczka nadawała się wyłącznie na spotkania z większą ilością osób. Heineken wziął się na sposób i przy pomocy ciśnienia gazu mamy zrobiony z beczki piwa... można powiedzieć : dezodorant. Jeszcze nie wiem czym to jest napełniane, ale po opróżnieniu zawartości (która jest sama w sobie wspaniała) beczka zostanie rozpruta i dokonana sekcja zwłok.
Zdjęcia zostaną umieszczone na blogu.

Oto, jak owa szatańska beczułka wygląda:

sobota, 14 lipca 2007

Czy zło należy zwalczać złem ?

Jak to jest w dzisiejszych czasach ze zwalczaniem zła ? Kiedyś zło zwalczało się dobrem. Dzisiaj ? Trudno powiedzieć, ale tak być powinno dalej. Powinno, bo najwyraźniej nie jest. Dzisiaj zło zwalczamy złem. Brak tolerancji i zrozumienia. Pęd materialistyczny przybiera na sile, obojętność bliźniego objęła już prawie wszystkich. Prawie... bo mnie nie objęła, z czego mogę być dumny.

Co ma być, to będzie. Czasem jednak trzeba losowi pomóc ?

wtorek, 10 lipca 2007

Quo vadis narodzie... ?

W związku z tym, że mój blog jest blogiem na którym mogę sobie ponarzekać i pozrzędzić, więc...

No właśnie, jak to jest, że wychodząc ciemnym wieczorem z psem światło w bramie jest wyłączone ? Przepraszam, ale czy ja sam mieszkam w tej bramie ? Może sąsiedzi nie mają mózgów ? Część na pewno nie ma, a osoby wynajmujące lokale umysł straciły już przy porodzie, spadając na posadzkę wprost na głowę ! Tak mniemam, bo trzeba mieć co najmniej doktorat z używania łba, aby zapalić światło w bramie ? Najwyraźniej.
Raz miałem taką sytuację, że wracam w ciemnicy i nie mogę otworzyć drzwi, jednak kątem oka dostrzegłem jakąś parę próbującą wejść na klatkę. Nie pałując się więcej z szukaniem prawidłowego klucza, implementacją go do wkładki, powiedziałem odwracając się na pięcie "Proszę to spróbować otworzyć" w stylu nie znoszącym sprzeciwu. O ile ja męczyłem się z paręnaście sekund, to facet męczył się jeszcze dłużej. I dobrze! By zdechł z głupoty i niewiedzy pod tymi cholernymi drzwiami! Dostaliśmy się na klatkę, ale "sąsiad" (w cudzysłowie, bo ja go nie znam i jakoś szczerze powiedziawszy nawet nie zamierzam) zaczął drapać się po schodach, zamiast zapalić światło. Zdechną bez prądu (ja zresztą też, i to znacznie szybciej). Swiatło zapaliłem sam, niech się banda uczy! Następnym razem przyfiluję takiego co maca drzwi po ciemku i narobię wrzasku na całą klatkę. Się nauczą korzystać z oświetlenia, kurwa !

Niedługo rozpocznę polowanie na drecha co jeździ corsą, na dodatek nie zapina pasów, mózg mu dawno wypadł przy spadaniu ze schodów, i ma sposób parkowania taki, że powinni mu już dawno łeb za to odstrzelić. Jak oni tego nie zrobią, to chyba ja to zrobię. Używanie cymbała to chyba nie w jego stylu mimo, że studenciak.
Przyuważyłem go, jak jechał tym swoim wypierdkiem bez pasów. I dobrze, może podczas wypadku pizgnie gdzieś pustym łbem ? Będzie po zawodach : jedna gęba do żywienia mniej.

Potwierdza się reguła, że ludzi coraz więcej, a iloraz inteligencji ten sam.

poniedziałek, 9 lipca 2007

Kiciuś jedzi na oparach !

Niezorientowanym tłumaczę, że "kiciuś" to pieszczotliwa nazwa mojego samochodziku, a nie kot narkoman wciągający klej. Skoro już wszyscy wszystko wiedzą, proszę czytać dalej.
Jako, że jestem naczelnym malkontentem kraju stwierdziłem, że pojazd którego prawie wielbię, pali za dużo. Stanowczo za dużo. Bęcwał potrafił spalić i 11,5L oleju op... znaczy napędowego w mieście. Szczyt, chamstwo i góralska muzyka! Mnie narażać na koszty ? Niech inni sobie więcej płacą, ja powinienem jeździć tanio, po to kiciusia kiedyś tam kupiłem. Bezczelny jednak raz dostał świra i rozprogramował mu się wtryskiwacz: szrot nie samochód, a Odra głęboka. Tłumaczenie serwisu : komputer przeszedł w tryb awaryjny. A co to, kurwa, Windows, czy co ? Jeszcze mi będzie moc tracił jak ja się zmagam z wyprzedzaniem traktora ? Tu moc i niutonometry grają rolę pierwszoplanową, a nie jakieś tryby awaryjne! Zabić się mam ? Już raz mnie jeden głup próbował pozbawić życia, ale ja kurewsko żywotliwy jestem. Oczywiście powtarzam wszem i wobec, że to ja będę decydował kiedy zamierzam zejść z tego ziemskiego padołu.
Wracając do mojego zwierzaka mechanicznego: podejrzewałem go o różne rzeczy, część się nawet potwierdziła, ale jako znany sklerotyk nie pamiętam o co go podejrzewałem i co zostało potwierdzone. Może to i dobrze. Co sobie będę makówkę zaprzątał jakimiś pierdołami, nie takie sprawy mi po głowie chodzą.

W ostatni weekend nie poiłem "kiciusia" ropą celem zajeżdżenia go do cna. Znaczy do suchego baku. Nie udało się! Opierał jak tylko się dało. Wskazówka - złotówka od poziomu paliwa opierała się już, więc jeździłem na oparach. Bym pewnie jeszcze tak dłużej pojezdził, ale jakoś nie w śmiech mi było stać w korku z być może zapowietrzonym układem paliwowym. Podobno nie powinno się tak stać, ale cholera wie... Różne rzeczy chodzą po ludziach. Zatankowałem, z mojej ukrytej beczułki, 5 litrów i dalej wyjeżdzam. Nie ma co żydzić : trzeba zatankować do pełna i dalej kontynuować "szaleńcze" jazdy "na emeryta". No właśnie, jazda "na emeryta" w moim wykonaniu mimo, że ruszam bardzo powoli, zmieniam flegmatycznie biegi, to i tak wyprzedzam wszystkich o kila długości samochodu. Chyba nie jestem jeszcze pośpiesznym emerytem ? Mam co prawda certyfikat przejścia na emeryturę, ale wyglądam młodo (czuję się znacznie starzej i zrzędzę).

Odnośnie zrzędzenia : udałem się dziś do miejsca masowego żywienia i zamówiłem tam pokarm. Wyłudziłem słoik musztardy, sztućce i rabat. Dziwna sprawa, ale panie zaprzeczyły moim talentom iż marudzę. A taki byłem przekonany o swoim darze...

sobota, 7 lipca 2007

Zliniały Fiacik

czyli Fiat Linea. Miły, przemiły, ale czy da radę przejechać dziennie ponad 900 kilometrów ? Przez 30 dni w miesiącu, 12 miesięcy w roku, trzy lata z rzędu ? Zatem kiedy będą przerwy na siusianie , jedzenie z odpoczynkiem ? Musisz zrobić milion kilometrów w TRZY lata! Jesteś zdolny, zrobisz! Skoro FIAT tak twierdzi... przepraszam, twierdzi tak dział marketingu FIATa. Osobiście pozdrawiam wszystkich fanów męczarni w samochodzie 24 godziny na dobę dla dobra reklamy. Kpina!

Czy zatem Linea należy do bardziej ekskluzywnych modeli Fiata będących zarazem limuzyną i samochodem rodzinnym ? Skoro Ford Scorpio, którego darzę sentymentem jest takim samochodem, gdzie wygoda to podstawa,a model po 1995 roku, tzw. "okularnik" podzielił Świat na dwa obozy, to czym jest... Lancia Thesis ? Dla jednych obrzydliwie koszmarna, dla mnie słodycz, bynajmniej nie chwili ?
Skoro Lancia Ypsilon w wersji "wściekły Mozambik" powodowała u mnie ścieranie naskórka na pośladkach, a z drugiej strony przyjemny dotyk zamszu, to co można powiedzieć o jego bardziej napompowanej "Muzycznej" wersji? Podoba się! Bardzo się podoba! Wręcz aż kusi do jazdy, co najmniej we dwoje, może nawet w troje. Szklany dach powala na kolana, aczkolwiek należy pamiętać, że nie jest to szkło fotochromatyczne . Szkoda. Ogólnie w wersji mi znanej : jasno, zatem można wszystko uświnić. Trzeba dać zarobić tapicerom i myjkom. Jasny kolor do tego mobilizuje. Skutecznie. Fotele przednie o niebo wygodniejsze niż tylne. Dziwne, tylne również powinny być bardziej miękkie. Do bagażnika możemy wrzucić poćwiartowane zwłoki dzika z wypadku samochodowego. Należy pamiętać o przykryciu tapicerki folią, celem uniknięcia ubabrania krwią zwierzątka. Wieczorna uczta z dziczyzna zarażona włośnicą na pewno poprawi wszystkim apetyt. Na zdrowie.
Zszedłem na zdrowie, a przecież o samochodach piszę. Prawie luksusowych. Lancia Thesis dalej mnie przekonuje. Ciekawe kiedy nowa wersja ? Może atrapę, dalej zwaną grillem bardziej zintegrowanoby ze światłami, koniecznie w wersji ksenonowej, bo jakiś nie lubię ślepnąć na trasie.

Schodząc na bardziej ludzką Ziemię : Laguna 2.2 dci jest równie wygodna. Przynajmniej fotele są jak miękka kanapa w której się człowiek zatapia nie chcąc opuszczać samochodu. Parametry jezdne wręcz wspaniałe : przyśpiesza, a nie pełza jak 1.9 dci.

Zamykając wątek samochodowy : pełznę do łóżka. Dobranoc.

piątek, 6 lipca 2007

Czasem zdumiewa mnie dlaczego...

... jeden człowiek jest zależny od drugiego?..
... albo czy można żyć wiecznie, oraz czy człowiek nieśmiertelny nie zanudzi się w takim życiu ?
Dlaczego (mi) szkockie dudy kojarzą się wyłącznie z romantyzmem? Jaki wpływ ma na to film "Nieśmiertelny" ?
Wieczne pytanie : dlaczego nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli ?

Analizując poprzednie relacje z rajdów Paryż-Dakar patrzę z utęsknieniem na widoki z Maroka . Czy Algieria również jest równie interesująca ? Coraz bardziej Afryka zaczyna mi się podobać. Zdaję sobie sprawę, że jest tam ciepło, ale duchoty jako takiej chyba nie ma ? Osobiście trudno mi stwierdzić : nie byłem tam. Jeszcze.

Ot, kilka takich tam, wieczornych przemyśleń.

czwartek, 5 lipca 2007

duchowe przygotowania

Się duchowo przygotowuję! Jak to na co ? Na założenie aparatu na klawiaturkę. Jak to na jaką klawiaturkę ? Logitecha, kurde ! Zgadza się, że nie na swoją ;) A może mnie ktoś wyprzedzi ?.. no na jakiej drodze, przecież nie jedziemy samochodem, raaany!
Zupełnie nie wiem jaki macie zmącony tok myślenia!...

... po prostu kopa w skroń i o ścianę !
... ewentualnie łyżką do opon przez łeb.

Coś przepięknego.

Zaatakował mnie dźwięk !

Tak, tak ! Bezczelnie z samego rana, po kryjomu, niezauważony skryty morderca - dźwięk. Dźwięk maszynki. Maszynka Dźwięk. Maszynka Mach. Chryste! "Jaszczembie" z lotniska w Krzesinach to na pewno nie były, ale straty zadały poważne. Omal nie zszedłem z tego świata. Prawdziwy koszmar. Upuściłem krew, bardzo cenną. Może po prostu nie można się golić na śpiąco ?

... a może to był niewątpliwe wampir ? A może to "pomocnicy", co Jankiemu uwalili slot pamięci w jego kompie ? Już ja się z Nimi spotkam... i to już niebawem!