niedziela, 23 września 2007

Jak to się na rowerze kilometry robi, czyli relacja z wyprawy po dalekich landach.

Niedziela była dniem przepięknym, słonecznym, ciepłym... więc co stało na przeszkodzie udać się z kumplem na eskapadę rowerową ? Nic. No właśnie, skoro nic, to umówiliśmy się dzień wcześniej (przed Harmonią Kosmosu) na godzinę 11-tą. Poślizg był nieznaczny : jedynie 3 godziny. Pokarm który wsunąłem do 10:45 został dawno przetrawiony do godziny 14-ej. No nic, jadę na głodnego, ewentualnie jak będę padał z głodu na pysk to nawiedzę jakieś przydrożne sklepy. Nasz pomysł był następujący : lecim na Szczecin, później... nie, inaczej - najpierw pojedziemy sobie obejrzeć Leśnicę, bo tam dawno nie byłem. Przy osiedlu na Maślicach zawitaliśmy do lokalnego sklepu celem zakupu cieczy chłodzącej w wersji powerade. Dowiedziałem się, że sklep ledwo ciągnął, ale teraz im będzie lepiej, gdyż wprowadzili nowy asortyment (alkohol). Podgonią. Wierzę w nich i w miejscowych.
Andrzej wypił mi połowę mojej cieczy twierdząc, że chciał tylko spróbować. Spróbował, nawet się nie gniewałem. Ruszyliśmy. Mknęliśmy radośnie drogami rowerowymi, dróżkami, nie przestając dyskutować na niezliczone tematy. Trajkotaliśmy jak przekupki na targu, albo nie wiem kto. Ogólnie było fajnie, ale nie za bardzo wiedziałem jak dojechać od tyłu do leśnicy. Nie miałem ze sobą GPS-a, więc problem był niebagatelny : mogliśmy się zgubić, a prowiantu w postaci Kinder Bueno już nie było (pożarliśmy przy sklepie). Z tego co pamiętam, to mknąłem dawno temu na jakimś skrzyżowaniu prosto i na pewno przeleciałem torowisko, zatem i byłem dalej niż w Lesnicy. Podjąłem jedynie słuszną decyzję, aby skręcić w lewo poszukując śmierdzi-rzeczki. Przekrzykując się na bardzo ważne tematy egzystencjalne mknęliśmy szosą w poszukiwaniu celu podróży. Mając w głowie hipotetyczny plan drogi doszedłem do tego, że ową rzeczkę trzeba będzie przejechać na drugą stronę. Tak też się stało - most został znaleziony przypadkiem na jednym z wielu ultraskomplikowanych skrzyżowań. Powodując chaos w peletonie przeskoczyliśmy przez zdradziecki most na rzecze X, Kwai, śmierdzi-rzeczce. Byliśmy uratowani! Nowy ląd przed nami! Nowe wyzwania w postaci... pedałowania. Land docelowy zbliżał się, przynajmniej tak nam się zdawało. Minęliśmy jaką wioskę, samochody również nas radośnie mijały, gnaliśmy jak opętani po dziurach w asfalcie. Padło też pytanie które będzie aktualne już niebawem : a czy te drogi odśnieżają ? Przecież to dzicz, nawet jakaś obora tam była (pięknie pachniało, po wiejsku), cisza, spokój, w zasadzie nie ma ruchu ? No tak, jakiś jeden autobus jeździ raz na ruski rok, to pewnie ma ze sobą łopatę celem wykopywania się ze śnieżnych zasp. poczekamy, zobaczymy. Podobno zima ma być śnieżna. Dotarliśmy do osiedla malowniczego. Tu polegliśmy przy drzewie.

(na zdjęciu : Andrzej igrający z Polbusem w pobliżu wjazdu na plac budu)

(na zdjęciu : hałdy po kopalniane na Osiedlu Malowniczym. Dawniej poligon atomowy)

Odkorkowaliśmy powerrade i część wyżłopaliśmy. Obfociliśmy część placu budowy na pamiątkę pobytu oraz porobiłem Andrzejowi zdjęcia (nie wiem po co, ale podobno chciał, abym mu na maila posłał). Stąd już na pewno, do cholery, da się dojechać do tej pieprzonej Leśnicy. I fakt : pomógł nam przystanek autobusowy z kompletnym planem (ro)zjazdów. Jeszcze paręnaście minut machania giczałami i będziemy w tej Lesnicy. Energia włożona w machanie przyniosła efekt i dotarliśmy do zamku. Wyłożylismy się radośnie na ławkach celem ozywionej dyskusji na tematy wszelakie. Plan wycieczki osiągnięty, teraz powrót. Powrót okazał się ciekawszy, ponieważ nawiedziliśmy stację benzynową celem uzupełnienia płynów energetyzujących. Andrzej stwierdził, że musi nawiedzić toaletę, po czym na hurra poleciał po klucz do przybytku. Byliśmy "klijętami" należało się nam. Wpadłem na wspaniały pomysł, aby wracać na skuśkę przez łąki, nieużytki. Nie udało się, za Orlenem była wielka przepaść z maską krzaków, a Andrzej jak zwykle w krótkich portkach szalał. Kompletne nieprzygotowanie ! Wracaliśmy przez Żerniki i inne podmiejskie "wioseczki". Osiągnęliśmy Nowy Dwór, estakadę Gądów nawiedzając kolejną stację benzynową. Po kultowym myciu roweru przez Andrzeja w miejscu absolutnie do tego niedozwolonym.
(na zdjeciu: mycie roweru w miejscu niedozwolonym. Dziwne, że absolutnie nikomu to nie przeszkadzało !)

Osiedliśmy na Grabiszynku gdzie w ciszy i spokoju znowu wykładaliśmy się na ławce obserwując żywe wiewiórki brykające jak szalone po drzewach.
Zatanawiałem się, jak długo taki zwierzaczek może się gotować, ale wyszło na to, że bardzo krótko, a i może być niesmaczny z tą masą włosia na ciele. Polowanie zostało odpuszczone. Głodny powróciłem z towarzyszem na rozstaje dróg, skąd musiałem już sam, w skupieniu, wracać do domu.

Brak komentarzy: