Zacznijmy zatem od początku. W sobotę nadeszła godzina prawdy. Nadeszła znacznie później, ponieważ miałem masę spraw do załatwienia. A to odbiór kompa z dalekich landów, wcześniej trzeba było złoma naprawić, a to trzeba było coś wszamać. Ogólnie też obudziłem się nieco później niż zazwyczaj...
Wprowadzając popłoch na szosie wyruszyłem na tajemniczą akcję. Po dotarciu do celu podróży i przekazaniu daru dla małego dziecięcia odszukałem Misia i poczęliśmy planować demolkę pojazdu, a raczej jego reflektorów. Problemem okazało się nie samo zdjęcie tajwańskiego gówna, a jego rozkład na czynniki pierwsze. No bo niby jak dokleić blaszkę do istniejącej blendy ? No trzeba wyciągnąć cały układ soczewki, który jest zespolony z układem do świateł długich.
Udało się, jednak co się okazało : tajwańczycy wzięli się na sposób i regulację samej soczewki oparli na.... podkładkach ze śrub.
Ot, taki mały ewenement. Że jednej "podkładki" nie mogli umieścić w pożądanym miejscu, to zawinęli na nim kawałek drucika i jakoś tam wcelowali. Drucik oczywiście pozostał. Mała niedoróbka.
Dla bardzo zainteresowanych, którzy mogliby zadać pytanie : a jak dostałeś się do wnętrza reflektora ? Odpowiadam : ten badziew jest poklejony cały dookoła gumą samo wulkanizującą. Naćpane jest tam tego taka masa, że jej rozcinanie trwało wieki.

Instalowanie nowej przesłony (blendy) na istniejącej odbyło się zgodnie z najnowszymi trendami: blenda została wykręcona z obudowy soczewki, a następnie odrysowana przy pomocy gwoździa na blaszce. Jakiej blaszce ? Od piwa, rzecz jasna! Lecha! Odrysowanie to pikuś, ale wygenerowanie na niej linii równoległej do istniejącej wraz z jej przedłużeniem to już był wyczyn. Poradziliśmy sobie z Misiem bezbłędnie, w międzyczasie otwierając Lecha , tym razem z butelki.
Dowiedzieliśmy się również, że dyndająca się soczewka z jej trzema nóżkami świetnie się sprawdza jako wańka-wstańka dla pustej puszki po piwie. Po prostu pasuje idealnie!
Nowa przysłona została umieszczona w "łapki" i za pomocą ultratajnego kleju z odwłoku węża została przyklejona do wietnamskiej blaszki. Tak samo zrobiliśmy z drugim reflektorem.
W międzyczasie ogarnęła nas senność, więc sprawdziłem, czy da się ułożyć wygodnie w bagażniku mojego bolida. Po złożeniu oparć, odgruzowaniu bagażnika stwierdziłem, że jakby sobie uciąć nogi powyżej kolan, to może by się i dało. Może.
Na ten wieczór było już zaplanowane tylko testowanie oświetlenia. Testy okazały się prawie pomyślne. Prawie, bo ta pieprzona jedna soczewka dalej była skierowana w dół (a świeciła poprawnie). Cuda, panie, cuda !
Po krótkiej, acz wyczerpującej regulacji tajwańszczyzny doszliśmy do wniosku, że jest OK. Jasne, może i było OK, ale już na nastepny dzień stwierdziłem, że to gówno dalej świeci jak chce i kiedy chce (pada przetwornica). Kurwa, czekają mnie ogromne koszty. Żydziło się wcześniej na porządne światła, to trzeba teraz zapłacić zgodnie z maksymą "Skąpy traci podwójnie". No i kurwa straciłem !
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz