środa, 15 sierpnia 2007

wycieczka krajoznawcza. Włodarz i himalaje

Sie ma! Albo sie nie ma. My akurat mieliśmy wycieczkę. My, czyli ja, Iwona oraz Ania. Miał być jeszcze mój imiennik, ale jakoś się nie pojawił. Punkt zborny ustalilismy u Iwony o godz. 9-ej. Śmiałem się wczoraj wieczorem, że nie wyjedziemy wcześniej niż o 12-ej. Moglem się jednak przymknąć i nie krakać jak wrona, bo prawie wykrakałem. Z 9-ej zrobiła się nagle 10-ta, bo obie panie tak ustaliły. Ok, nie ma problemu. Z 10-ej zrobiła się 10:30 (oszaleć idzie), 10:45 (no proszę państwa, ale to jest kpina!). Świetnie, ekipa się skompletowała, można wyruszać. Ustalamy trasę : najpierw do Walimia, później na górę Sowę. Iwona służy za GPS, bo cenny Asus wziął i zdechł. Niech go szlag! Zawsze jak coś jest potrzebne, to albo popsute, albo tego nie ma. Norma, trzeba się przyzwyczaić. Iwona dobrze się sprawiła jako pilot i chyba nawet nie pomyliła trasy. Doskonały pilot wycieczek, mogę śmiało polecić.
Przejechaliśmy przez Świdnicę i pędziliśmy do Walimia. Pędziliśmy to za dużo powiedziane, ponieważ co chwilę zgłaszał się rozpaczliwy alarm głosowy informujący mnie o prędkości.
O którejś tam godzinie, wąską drogą asfaltową dojechaliśmy do kompleksu Włodarz. Uprzedzając pytania : Włodarz to zespół poniemieckich sztolni, po drugie Włodek nie ma kompleksów, bo pił mleko i jest wielki.

Zwiedzanie miało się odbyć o godzinie 13-stej, czyli tak koło 12 z hakiem przyjechaliśmy. Ha! Okazuje się, że jeszcze coś pamiętam jak przez mgłę. Wchodząc na teren Włodarza ujrzeliśmy defiladę: (na zdjęciu: ciężarówka w pierwszej fazie wykonywania manewru wyprzedzania)

Jakaś trochę nieruchawa, ale zawsze.
Ja, dzięki doskonałemu węchowi i znanym skąpstwie wykryłem potajemny bar z jeszcze bardziej zakamuflowanym grillem, który ukrywał się centralnie na środku "ogródka" bufetowego. Pałętały się na nim kiełbaski za 5 zł które natychmiast zakupiłem (szt. 1) i skonsumowałem razem z bogatą ilością musztardy oraz chlebka.


(na zdjęciu : Skupienie na twarzy podczas konsumpcji . Trzeba się śpieszyć, gdyż sępy niebezpiecznie blisko musztardy się kręcą)

Po skończonym drugim śniadanku ułożyliśmy się przed wejściem do sztolni. Zawiało chłodem. Czyżby klimatyzatory tak cudownie chłodziły, a może ktoś urządził sobie lodówkę w podziemiach ? Pytania zaczęły się mnożyć jak króliki. Doszedłem do wniosku, za 5 13-sta, że lepiej ubrać polar na siebie, bo długo to w tej lodówce nikt nie wytrzyma. Pobiegłem do samochodu po ciuchy, i wróciłem też trybem przyśpieszonym. Język miałem do brody, tak się zmachałem. Założyłem kask, przeprosiłem i podziękowałem przewodnikowi za wyrozumiałość. Drzwi się za nami zamknęły, nastał mrok gdzieniegdzie rozświetlony lampami sodowymi. Przewodnik zaczął opowiadać interesujące historie. Jakie ? Musicie wysłuchać go osobiście, polecam. Pozwiedzaliśmy sztolnie na pieszo,



następnie ze względu na kupno biletów w wersji deluxe premium mogliśmy popływać łodziami po zalanych sztolniach.
(na zdjęciu : woda mineralna z dużą ilością fosforu)

To jest to! W najgłębszym miejscu woda ma 2 metry, ale średnio to niecały metr. Woda krystalicznie czysta, zimna przeraźliwie. Kąpiel w czymś takim na pewno nie należy do przyjemności.
Po zakończonym rekonesansie w sztolniach wyszliśmy na ciepłe powietrze... jakoś w tej klimatyzatorni było całkiem sympatycznie.

(na zdjęciu: jak miło, może jeszcze inne podziemia zwiedzimy?)

(na zdjęciu : rozmowa panelowa. W głębi jedna ze współtowarzyszek wycieczki)

Towarzyszki podróży podtrzymywały swój iście szatański pomysł na zdobycie górki o wdzięcznej nazwie "Wielka Sowa". Wielki to ja byłem, ale debil, że w ogole się zgodziłem drapać na tą cholerną górę ! I to jakimś żółtym, a później niebieskim, a później diabli wiedzą jakim szlakiem.
Teren wyglądał jak po precyzyjnym nalocie dywanowym, przynajmniej na początku. No i jak tu mnie zachęcić do łażenia nie dość, że pod górę, to jeszcze potykając się o masy kamieni, wędrując wśród leżących drzew (bo chyba była ostra wycinka) ? Nie da się ! No za cholerę nie da się. Nawet tajemniczy "prezent" nie okazał się mnie przekonać, bo już chciałem zawracać kurwując pod nosem na cały świat.

(Na zdjęciu : kurwuję)

I żeby nie było łatwo, to później było coraz gorzej. Pot lał się ze mnie strumieniami, czyli litrami. Nie mam kondycji do błądzenia po takich szlakach. Może na Ślężę bym wszedł bez większego problemu, ale ta góra zaczęła mnie wybitnie wpieniać. Może by zarządca tego burdelu pod nazwą park krajobrazowy wyrównał ścieżki ? Kim ja do kurwy nędzy jestem ? Kozicą górską !? Niech sam zapieprza od podnóża aż po szczyt tym szlakiem, jak taki cwany!
Składam wniosek o wyasfaltowanie jednego szlaku celem wjechania samochodem na sam szczyt!
Podobno trzeba ułatwiać sobie życie ?


(na zdjęciu : coś mi się wala pod nogami, trzeba wyyyysoko nogę podnieść)

Wdrapaliśmy się w końcu! W życiu więcej na żadną cholerną górę nie wejdę ! Omal nie zdechłem wpełzając na to kurewstwo! Znowu chcieli mnie podstępnie zabić! Na pewno ten paralotniarz wynajął je potajemnie aby mnie zabiły. Ciekawe ile dostały ?

(na zdjęciu : jestem bardzo, kurwa, szczęśliwy z wejścia. By to szlag!)

No a jak na górze, padnie pytanie : wieża odnowiona, ma nawet okna! Działa nawet system monitoringu (we Włodarzu też działa, mają naćpanych kamer od groma), stanowiska do wypoczynku pasywno-biernego przy grillu sztuk dużo, maszt z antenami sektorowymi. Ogólnie całkiem miło, no i ludzi też dużo. Jak oni weszli z wózkami dziecięcymi ? Nie wiem. Tak same w sztolniach : pewnie, najlepiej zwiedzać podziemia pchając wózek z dzieckiem przed sobą ... Wybitnie się parę osób popisało.

Zczłapując z tej debilnej góry na dół szło nam szybko i sprawnie. Nogi miałem już głęboko w dupie, zatem chciałem dostać się jak najszybciej do samochodu. Na szczęście stał tam, gdzie go porzuciłem.

Wnioski :
- Walim/Włodarz - polecam wszystkim !
- Wielka Sowa - a idź w pi..u ! Góra pojebana jak lato z radiem ! Nie masz kondycji - nie wchodź, bo nogi ci albo wejdą do dupy o wiele głębiej niż sądzisz, albo zupełnie odpadną i ich nie znajdziesz po paru kolejnych godzinach. Ja swoich do tej pory szukam. Zachowują się jak Yeti : nikt ich nie widział, ale wszyscy o nim opowiadają.

4 komentarze:

Anonimowy pisze...

po 1. zapomniales dopisac, że zdjecia robiła Iwonka;
po 2. zapomniałes wspomnieć, że gdy schodziliśmy natrafiła sie cudowna chwila na zielonej łączce i tam, o zgrozo, wyraziłes zadowolenie z wycieczki... ja wiem, ze ciężko Ci sie bedzie do tego przyznac, ale CHOLERNIE podobał Ci sie ten wypad:) głównie dlatego, ze nie siedziałes w domu podczas urlopu:P
po 3. musze przyznac, że nieźle sobie radziłes poki nie napisałes że ledwo żyłes.... masz chłopcze tendencje do koloryzowania:) zreszta podobnie jak ja, ale tak sie juz ma gdy sie jest ze skrzydłem w 7:)
po 4. wyobraź sobie, że ja w sobote znow ide na Sowe... zazdrość:P

Anonimowy pisze...

1. Fakt. Część zdjęć robiła Iwona.
2. Każda chwila jest cudowna, jak nie trzeba przebierać nogami.
3.8w7 rządzi :D
4.Chyba powinienem współczuć. Ale skoro uwielbiasz skakać po górkach, to serdecznie Cię pazdrawlaju :)

Anonimowy pisze...

szliśmy fioletowym! i to przez Ciebie. albo raczej dzięki Tobie :) po tym jak chciałaś wyrwać drogowskaz, zamiast go przeczytać...
to gdzie następnym razem?

Anonimowy pisze...

A ten żółty to ten sam na którym spotkaliśmy schodząc pana który zadał nam pytanie o drogę jedną i właściwą ? Jeżeli tak, to dziękuję Bogu, że poszliśmy fioletowym! Na żółtym miałbym nogi na plecach.