piątek, 19 grudnia 2008

Święta idą....

... znaczy wydatki.

No i zaczęły się ! Opona mi się w drobny mak rozpierdoliła, a cholera wie, czy i felga też wytrzymała, co prawda powolną jazdę. Ot, na razie koszt opony, bo trzeba ją z murzynowa sprowadzić. Jakkolwiek by nie było, to zamówiłem, opłaciłem, opłakuję straty.
Tak się zastanawiałem jak ta (opona) mogła w taki dziwny sposób się rozlecieć, ale doszedłem do wniosku, że dzięki temu głupiemu chujowi, który się przepychał po osiedlowej uliczce , musiałem jezdzić po krawężnikach. No niech tym skurwiałym matołom ujebią ręce przy samej dupie, bo już na ten krawężnik wpierdalam się po raz trzeci!

Świece żarowe wymienione. Kolejny koszt. Jasna cholera, w tym samym dniu! A zakupy świątecznie nie zrobione jeszcze !

Na szczęście z my'Bro jutro wybieramy się na podbój sklepików, sklepów (i sklepisk?). W zasadzie to wiem co zamierzamy kupić, ale wydaje się, że może być ciężko...

Jak się cieszę, że w tle leci uspokajająca, można rzecz relaksacyjna muzyka Enyii ...

Tak też na marginesie : chciałbym podziękować WSZYSTKIM kierowcom, co widzieli, że jadę na kapciu, że nie zwrócili mi uwagi. Dzięki temu wiemy, że egoizm jest wszędzie na drogach: abyście pozdychali w męczarniach, chuje !

Przypominam sobie jak parę lat temu stając na światłach zauważyłem koło siebie jakiegoś trapeza (poloneza) który miał problemy z zapaleniem. Bez zająknięcia, stojąc pierwszy na światłach włączyłem awaryjne, blokując tramwaj (a może go nie blokowałem?) i poszedłem razem z kierowcą pchać owego nieszczęśnika. Minął cały cykl świetlny, NIKT nie ruszył, ale też NIKT nie odważył się nawet pisnąć, pierdnąć, trąbnąć ! Nawet tramwajarz! Tylko siedzieli skuleni w samochodach i czekali... nie wiadomo na co.
A teraz ? Nic nikogo nie obchodzi. Wszyscy mają wszystkich w dupie.
Znaczy to tylko jedno : świat się kończy. I bardzo dobrze. Byleby od razu i bez cierpień.

Srał to pies!

środa, 12 listopada 2008

Jak zniechęcić turystów. Przewodnik po kaplicy czaszek

Stało się ! Po wielu perturbacjach, uzgadnianiu terminów, ustalaniu celu podróży między Słońcem-Bratem-a jego kobitą, doszliśmy do wstępnego porozumienia! Pełen sukces! Żadnego pełzania pod górę o własnych siłach, żadnego pełzania po Górach Stołowych i innych pierdołach też nie było mowy! Doszliśmy, a w zasadzie ja doszedłem do wniosku, że najchętniej to bym odwiedził Kaplicę Czaszek w Czermnej k. Kudowy Zdrój.
Jakoś dojechalismy mimo, że mnie z wielu powodów szlag na miejscu nie trafił. Już na dzień dobry można to uznać za CUD.
Brat kupił 2 bilety dla alkoholików i dwa dla staruchów. Nie wiem dlaczego, ale sprzedająca bilety się obruszyła. Nie miała poczucia humoru, czy ki ch* ?
Musieliśmy być wysoko w górach, bo strasznie zaczęło wyziębiać nasze organizmy, przez co stalismy jak czubki przed kaplicą drąc mordy w niebogłosy. W końcu wszyscy muszą wiedzieć, że my czuby. I to jakie!
Zostaliśmy łaskawie zaproszeni hordą do kaplicy czaszek. Jako, że ja stały-stary klient, bo byłem już tu ze 2 razy chyba, to byłem pod wrażeniem odnowienia elewacji kościółka i okolicznych przybudówek. Pewnie dostali tira szmalu z Unii, to i sobie popaćkali farbką.
Zostaliśmy wpędzeni , czy też zaproszeni do małego pomieszczenia. Szkoda, że nie kazali się nam rozbierać i urządzać "prysznica". Nie ten czas, nie miejsce, nie pora. W każdym razie było cieplej niż na podwórku. Czaszki grzały. Moja też, bo pozbawiona częściowo szczeciny na kopule.
No i się zaczęło! Siostra która okazała się być przewodnikiem odezwała się głosem syntezatora mowy Ivona ! Na dodatek kompletnie bezdusznym, nieciekawym, czasami przerażającym i śmiesznym zarazem. No tego nikt z nas się nie spodziewał. Filmować nie kazano, a wręcz zabroniono, nie mówiąc już o robieniu zdjęć. 4 złote wydane na bilet można było sobie przeznaczyć na piwo, a nie na focenie wnętrz. No ale nikt nie mówił o nagrywaniu dźwięku! Ha!
Siostra odbębniała formułkę zdanie za zdaniem, wyraz za wyrazem. Czasem nawet coś prezentowała biorąc skażone kości w dłonie.
Dla mnie lepszym rozwiązaniem byłoby nagranie poważnego, znanego głosu lektora, i puszczanie tego bez przewodnika. Byłoby znacznie ciekawiej.
I w ogóle co to znaczy, że ja nie mogę robić zdjęć ? Bo co ? Regionalny sklepik musi sprzedać swoje parchate widokówki po X zł za szt ? A wyp*ć ! wolny rynek mamy!

I tak oto minęło 15 minut wycieczki, która trwała ze 4 godziny. 15 minut na pełzanie i słuchanie, później pyszne żarełko w barze, który nie akceptował kart płatniczych. No dzicz. Nawet mój kochany pies umie płacić kartą i wypisywać czeki !

poniedziałek, 20 października 2008

Teoria powstawania korków na drodze.

"Mądrzy" ludzie wymyślili... trudno powiedzieć w jakim stanie byli, żeby palnąć taką głupotę.
Ich teoria twierdzi, że korki samochodowe powstają wskutek ... używania telefonów komórkowych. Brawo kurwa! Banda myślicieli! A jak nie było komórek, to co je powodowało ? Sraczka? Ognie bengalskie? A może natłok twarogu w mózgoczaszce ? To, że jeden człowiek nie umie sprawnie ruszyć, to nie oznacza, że już wsłuchuje się w telefon, no żesz cholera !Oczywiście, że zdarza się palanciarstwo, co komórka zastąpiła im mózg, ale tych jest mało, więc to nie oni powodują korki. Zresztą jak to możliwe, żeby wszyscy na raz tak wolno jechali ? Pewnie wszyscy używają komórek? Tak! Szarych. Niektórzy jeszcze je mają.
Pewnie kiedyś, jak nie było komórek, tarzali się z telefonami przewodowymi ? Teorie naciągane jak igloo z gówna.

sobota, 11 października 2008

Cicho teraz, bo o NANOTECHNOLOGII będę pisać !

Nanotechnologia, nanocząsteczki, wszystko jest teraz NANO. Nawet Ipody ! Gówno prawda!
Nanorobociki też sobie można w dupę wsadzić. Przynajmniej na chwilę obecną.

Dokonałem kontrolowanego zakupu płynu pt" niewidzialna wycieraczka", to raz. Dwa, że kupiłem później płyn Sonaxa w koncentracie, który akurat nie miał tej nano-cholernej-technologii. Ważne słowo tutaj padło: TECHNOLOGIA, pożal się Boże. Teraz dokonałem zakupu koncentratu Sonaxa na zimę. No oczywiście, że z nano... coś tam.

A teraz brutalna prawda: to, co się nazywa tutaj technologią to po prostu.. GLICERYNA ! No, a teraz spróbuj doczyścić szybę z tego gówna. Powodzenia !

...nanotechnolgia, psia krew, by pozdychali od tej technologii, cholera jasna...

poniedziałek, 29 września 2008

Jak to wyprałem kiciusia

Zapodjechałem na BiPi. W akcie oszołomstwa postanowiłem wyprać ów samochód domowy, bo to nie zwierzę jest, jak wiecie. Podążyłem do punktu skupu butelek, czy jak inaczej się teraz kasę nazywa i poprosiłem o .. informację, jak się tą "lancą, pałką, czy tzw myjnią bezdotykową" plumka samochody rajdowe. Pan coś tam poopowiadał i zaczął mi certolić o jakiejś karcie. No to dawaj pan, bo czasu nie ma, a plumkać mi się chce (bolid). Wygenerował mi jakąś kartę z diabelską kwotą i po pozbyciu się majątku udałem się do wyściełanego boksu, gdzie ekipa techniczna uraczyła mnie wielkimi przyciskami i innymi pierdołami. Wepchałem wcześniej zachipowaną kartę do automatu i... nic. Noż kurwa, oszukali mnie ! Jak prawdziwy informer wyciągnąłem i włożyłem kartę po raz wtóry. Radosnie ukazała się demoniczna kwota. Przyciskami plus/minus można było coś tam poustawiać, a następnie kliknąć . Wziąłem kałasznikowa, czy innego karchera i zacząłem majtać nim po całym pojezdzie. O jak miło! Pianka się pojawiła! Jak sympatycznie! Oooo! I nawet zmywa brud z kołpaków! Jakie piękne urządzenie. Nie takie gówniane, jak moje domowe, co wyje, ryczy i buczy, a brudu z felg nie potrafi nawet zmyć. Też mi myjka! Chyba do robienia ściany z oparów wody!
Jak tak przemydliłem bolida dwa razy dookoła, to trzeba by tą piankę spłukać. Kazano wcisnąć przycisk nr 2. Wcisnąłem, karabin się zablokował. Cholerna ruska konstrukcja ! A nie, jednak się zablokował spust. Ot, masz babo placek, trzeba było go odblokować, a już myślałem, że się całe urządzenie posrało. Znaczy uszkodziło.
Kurwa mać ! Zabrakło kredytów. Gdzie jest moja karta! Haa! Masz, dziadu jeszcze 5 zł, szalejemy dalej. Jeszcze przede mną : płukanie, woskowanie przy pomocy parafiny z ropy, suszenie za pomocą palnika gazowego.
Wieszając się jak małpa na przewodzie, znowu zabrakło kredytów po paru minutach. Noż jasna cholera, kurwa mać, ja pierdolę, chuj! Podlazłem do ustrojstwa i teraz mu wklepałem 2 zeta i niech się buja. Musiałem się sprężać. Nie lubię, jak moje pieniądze idą w ściek. Bolid wykąpany i uwaga: wysuszony. Ciekawe jak. Jutro sprawdzę. Jak coś bedzie nie tak, łeb urwę przy samej dupie !

piątek, 19 września 2008

Zalecenia dla USERÓW

Tak, drodzy użytkownicy. Dziś Wam napiszę jaki zestaw oprogramowania jest najlepszy do internetu.

Koniecznie używajcie Internet Explorera. Wersja nieważna, w końcu to Microsoft, a oni się w niczym nie mylą i robią bezbłędne i stabilnie działające oprogramowanie. Z daleka trzymajcie się od tych dzikich lisków - Firefoxów, albo teatralnych Oper. Strasznie dziurawe oprogramowanie, pochodzące z niewiadomego źródła. Koniecznie też instalujcie wszystkie wersje z reklamami oraz wersje beta. W końcu są za darmo, a jak coś za darmo, to znaczy, że trzeba to mieć.
Program antywirusowy ? No, Avast jest doskonały do spółki z internet explorerem. Idealnie się uzupełniają i nie przepuszczą żadnego wiruska.
Bez antywirusa też jest dobrze, a nawet jeszcze lepiej!
Zauważyłem też, że najlepsze wersje oprogramowania są wersjami najstarszymi. Internet Explorer 3.0 jest świetny.
Firewall niepotrzebny, bo kto by się tam Waszym komputerem chciał zainteresować ? Jakby hakerzy chcieli, to już by dawno Wasze dane unicestwili, a przecież Windows dalej działa ? No działa, skoro to czytacie.
Windowsa nie aktualizujcie, bo to nie ma sensu. Żadnych nowych bajerów graficznych nie ma, więc nie ma sensu. Ktoś tam kiedyś gadał o jakichś servicepackach ? To kłamstwo! To nic nie poprawia !

Przy pojawianiu się dziwnych komunikatów klikajcie na pałę OK, bo to i tak nic nie zmieni. To wina oprogramowania innego niż Microsoft, który robi NAJLEPSZE oprogramowanie pod Słońcem!

Powodzenia, USERZY ! :) Zacznijcie używać tej szarej masy co macie pod kopułą, bo to podobno naprawdę nie boli !

czwartek, 18 września 2008

niebiesko mi

A miało być zielono. Zielono to było z 15 lat temu, jak diody LED były zielone, żółte, czerwone. Ot, takie popularne barwy. Teraz technika posunęła się i mamy białe, śnieżno białe, fioletowe, oraz jebane niebieskie! Już chuj, zdzierżę ten kolor, ale niech mi nie oświetla w nocy całego pokoju! I niech nie razi! W głośnikach też mam niebieską, oczojebną diodę, w monitorze też się świeci, w zasilaczu od komórki również. Wszystkie napierdalają w oczy jak halogeny! Szlag mnie zaraz jasny trafi!

Wściekły od urodzenia. Czyli o książce...

... prezentera TopGear - Jeremiego Clarksona. Dokonałem zakupu owej książki w nadziei, że humor z programu telewizyjnego został ładnie zaaplikowany na papierowe strony owej "biblii". No niestety, ale książka jest nudna, drętwa, a kartki, po odpowiednim zmemłaniu, nadawałyby się do podcierania dupy, a nie do czytania z rogalem na ustach. Absolutnie nie polecam, gdyż książka, po 50-tej stronie traktuje dalej i wyłącznie o motoryzacji. Przestarzałej na dodatek. Wkurw mnie ogrania, jak ją czytam. Może poczytam "Nad Niemnem" albo inne, bardziej rozwijające duchowo książki ?

Wniosek : magia nazwiska i marketing działają znakomicie. Na mnie wyłącznie raz. Osobiście też nikomu tego gówna nie polecam. 35zł. A jakby poszło na przemiał, to może z 10gr bym za to ścierwo dostał

czwartek, 4 września 2008

W poszukiwaniu nieznanego

Siedząc przed komputerem z wydętym brzuchem niczym małe Etiopskie dziecię dochodzę w myślach do jednoznacznego wniosku : im bardziej szukasz, tym mniej znajdziesz. Oczywiście ma się to wyłącznie do tematu owej notki.

No dobrze, ale o co mi może chodzić ? Już tłumaczę. Smoki i debile nie zrozumieją, w związku z tym powinny wymrzeć.

Jako gorący zwolennik i poszukiwacz zjawisk paranormalnych staram się, mimo iż to złe, widzieć wszędzie enigmatyczne zjawiska. To jest błąd. Należy spojrzeć na to sceptycznym okiem: latający pies to normalność, bo pijak wyrzucił go z ósmego piętra ucząc latać. No dobrze, ale czy taki zwierz może polecieć w górę ? Jeżeli poleciał w górę, coś jest nie tak. Zalecane, aby zgodnie z prawami grawitacji wylądował (nie)szczęśliwie na ziemi.

Przykład Wylatowa. Ekipa A wczołgała się na punkt obserwacyjny parę kilometrów od Wylatowa i radośnie mrygała latereczką. Ekipa B biegająca po polach, zauważywszy lampyjon zajarała się jak strażak podczas gaszenia pożaru. Efekt : Ekipa B chciała na siłę coś niezwykłego zobaczyć, coś niezwykłego przeżyć. No i przeżyła... rozczarowanie. Przyjemne rozczarowanie. Ubaw po pachy.

Ja również chciałem w Wylatowie przeżyć coś niezwykłego, szukając tego na siłę. Przyszło samo, bez specjalnego ubiegania się o cuda. Cudem było, że mi to na łeb nie spadło. Jurkowi też.

Pytanie : jak szybko można wielkim kombiakiem zapieprzać w nocy po utwardzonym dukcie ? Nagroda: spleśniały chips. Nie mylic z chipem, bo nie będę latał do elektronicznego.

Wnioski ? A nie wiem, idę spać.

niedziela, 3 sierpnia 2008

im więcej tym lepiej ?

Niekoniecznie.

Panasonic wypuścił kompaktowy aparat z matrycą 14MPx. No to ja Wam powiem, że jego poprzednik, model DMC-TZ5 jest wybitnie zjebany z powodu za dużej matrycy, bo az 9Mpx. Jaki jest w nim problem ? Owa 9Mpx matryca sieje! Dobrze, siać sobie może, ale algorytm odszumiania jest fatalny. Jak będzie w wersji 14Mpx ? Na pewno jeszcze gorzej.

Będą testy i może Panasonic przyzna się do marketingowego błędu i powie : Panowie, jesteśmy w dupie !

piątek, 1 sierpnia 2008

Energia atomowa. Przykład III Rzeszy

... znaczy NRDFNu, czy jak im tam....

Niemcy chodzą obsrani z wyrazem na ustach : koniec epoki atomowej! Energie bardziej ekologiczną, bo aż 10% uzyskują z elektrowni wiatrowych i słonecznych. Sprawa się wydała jeżeli chodzi o elektrownie wiatrowe : sam wiatr śmigła nie poruszy, tylko trzeba ja rozpędzić energią elektryczną i wpuścić w stan swobodnej rotacji siły natury. Już wiem skąd się biorą ciągłe wichury w okolicach Zgorzelca ! Sąsiedzi zza Nysy próbują nas przepędzić huraganami!
Wracając do meritum sprawy : jak nie atom, to co ? Odpowiedź jest jedna: zimna fuzja. Dlaczego jeszcze jej nie ma ? Tajemnica rządowa.
Energia słoneczna też jest wspaniała, ale kurewsko droga. Zerknijcie na AlleDrogo.

Niemcy się wydzierają, że to nie ekologiczne mimo, że nie wydziela CO2. Kolejnym problemem jest przechwycenie przez stada terrorystów zużytego materiału nuklearnego. Już to widzę : watachy terrorystów czyhają wręcz na transport z "darami". Nie śpią dniami i nocami, aby taki pociąg przejąć i zagrabić owe śmieci. Większym problemem są tutaj ekolodzy, co z uwielbieniem czepiają się jak miśki koala do drzew i nie chcą z nich zejść, albo w ogóle pada im na cymbał i osiedlają się na nich. Podobno nie można ich zestrzelić... ale nie wiem, czy ktoś w ogole próbował.
Może skaczą jak małpy między gałęziami ? Tego nie wiemy... Może to gatunek zagrożony (głupotą) ?

I jak to w świecie układów bywa : partie polityczne dogodzą koncernom jądrowym, byle by ci płacili haracz na rzecz budowy alternatywnych źródeł pozyskania energii i utrzymali niską cenę prądu. Deal jest, zatem jest dobrze.

A w Polsce ? Skoro jesteśmy 30 lat za murzynami, to cholera wie, kiedy powstanie pierwsza elektrownia jądrowa...

w dalszym ciągu lecę...

... w myślach, przestworzach, w turbulencjach, śpiąc. Nie taki diabeł straszny jak go malują.
Ciągle wszystkim opowiadam jak to było jak leciałem po raz pierwszy, a jak po raz drugi. Dobrze, zwłaszcza po Valium. Może teraz dłuższe rejsy ? Kair, Hanoi ?
Chwila, chwila! Hanoi to ta brudna azjatycka restauracja ! Nie! Tam samolotem latać nie będę!

Kultowa odpowiedź Misia na pytanie: może się napijemy browara ? - Nie piję.... (w małych ilościach)

poniedziałek, 28 lipca 2008

Out there and back

Nam strzelać nie kazano. Jak się później okazało, to powinni.

Czas powrotu nastał. Dostałem sraczki i bólów brzucha na dzień przed wylotem. To pewnie te murzyńskie KFC chciało mnie zabić. Wylot koło 7, więc na lotnisku byłem o 5. Po valium całkiem było miło, tylko się lekko zataczałem i kręciło mi się w bańce. Stanąłem w gigantycznej kolejce po bilet. Nie wiem skąd, ale w obsłudze lotniska pracuje wielu Hindusów. Dotarłem do kolejki do mojego przewoźnika i co ? Samolot się zesrał i mamy w sumie 5 godzin opóźnienia, a że byłem 2 godziny przed odlotem, to 7. No żesz kurwa, zajebiście! Po sraczce zdycham z głodu, strach coś jeść, czas iśc do odprawy celnej, a może bagażowej, cholera wie. Przypierdolili się ! I to baba jakiej paniki na rentgenie dostała jak przeskanowała moją torbę na lapa ! Znalazła straszny przedmiot, zagrażający życiu wszystkim dookoła: ŚRUBOKRĘT. Mój cholerny śrubokręt do naprawiania komputerów. Najważniejszy w życiu. Miły pan zaczął gmerać w mojej torbie. A niech szuka, ale coś pierdołowato mu to szło, to pokazałem palcem gdzie leży. I dupa, bo powiedział, że nie mogę z tym lecieć. No jak to ? To nie można rozkręcać samolotu w locie ? Powiedziałem po anglosasku, żeby sobie wziął ten śrubokręt, bo niby co z nim zrobię ? W dupę sobie wsadzę, skoro moja torba podróżna lata teraz po jakiś magazynach ? Na dodatek coś im zapiszczało na bramce jak przechodziłem. Nie wiedzieli co, a ja pokazałem jak zwykle na aparat ortodontyczny. Powiedzieli, że to nie to, więc mnie przeskanowali ręcznie i jeszcze zmacali. Dobrze, że po korpusie.
Dotarłem do terminali. Łażenia mnóstwo... bo na lotnisku tych terminali było 80!

Najpierw wszyscy sie zadekowali przy terminalu (bramce) w nowoczesnej części lotniska, ale zaraz potem zrzucili nas na doł, do wersji dla ubogich krajów i murzynowa.

Po paru godzinach zaczęła sie dzicz: dzieci pełzały po podłogach, ludzie spali, niektórzy chodzili w oszołomstwie. Co sie dziwić : przez 5 godzin czekać jak durny cep przy polu.. ? Sam parę razy usnąłem...

Najbardziej rozbawiły mnie malutkie dzieciątka brykające radośnie po całym wielkim pomieszczeniu i matki w amoku je pilnujące. Słodki widok, ale dlatego, że dzieci małe i pocieszne. Duże już były bardziej zdziczałe i siedziały na naszej-klasie.

W końcu, po tych 5 godzinach przytaszczyli nam w częściach jakiś samolot, bo nagle okazało się, że nasz był popsuty. No kurwa! Popsutym szmelcem nie będę latał i wziąłem kolejną dawkę Valium. Tłum rzucił się do bramki, którą w ciągu 5 godzin zmieniali chyba z... 5 razy. Ot, niech według obsługi lotniska , "polska swołocz" nie czuje się osamotniona i rozleniwiona.... pobiegają sobie między bramkami to im przejdzie ochota na dymienia. A to pech, nie przeszła, za to połowa rozlazła się jak ta egzema po całym lotnisku i na pewno próbowała coś załatwić na własną rękę.
Cieszę się, że nie wpuszczono co poniektórych na płytę, lotniska, bo zaraz zagrabiliby inny samolot i zakołowali do naszej bramki , co wcale nie byłoby takie złe, tylko skąd wzięliby lotników ?

Oszołomstwo przeszło największe pojęcie jak zaczęli sprawdzać bilety : babcie skakały jak wiewiórki przez taśmy ochronne, a jak nei skakały, to pełzały pod nimi. Kontroler zagroził jakiemuś zadymiarzowi, że nie poleci. Ryzykował, bo mógł dostać wpierdol.

Ufffff, wpuścili nas na płytę lotniska. Pewnie po to, aby zagrabić cenny majątek w postaci pyrtków do holowania samolotów, albo położyć się przy wirniku samolotu, gdzie ciepło, bo w hali odlotów było chłodno.

Zająłem miejsce przy skrydle, od korytarza. Fajnie, jeszcze miedzy mną a człowiekiem przy oknie przysiadła się miła pani.

Samolot ruszył i zaczął wzbijać sie w powietrze. Kapitan Nemo, czy jak mu tam, na szczęście nie miał zapału do lotu w kosmos, ale za to inne zapały to miał na pewno, o czym zaraz.

Co zrobiła pani obok mnie jak tylko samolot zaczął się wznosić ? Zaczęła rozwiązywac krzyżówkę! Pełen hardcore! Ja tu obsrany, dyszę, samolot nabiera pędu, a pani w bajecznym spokoju rozwiązuje sobie krzyżówkę. Chylę czoła przed spokojem ducha owej współpasażerki lotu.

Lot przebiegał spokojnie, kupiłem nawet druga wodę za 9zł. Drożej niż w Warsie.

Lądowanie nie było już przyjemne. Kapitan Nemo tak dawał czadu, że skakaliśmy jak jeb*e kangury. Bokiem trudno wylądować. Rozumiem, żeby raz, czy dwa razy mu się to zdażyło, ale miotał nami ponad 10-15 minut, co nie było przyjemne! Przyziemienie idealne, żadnych wstrząsów, nie było nawet można odczuć momentu dotknięcia kół do podłoża.
Hamowanie ostre, bardzo mi się spodobało. To lubię, albo może już uwielbiam...

Kontrola lotów widząc co się święci w swojej radości i poświęceniu wysłała ku nam... straż pożarną! Jak miło! Panowie strażacy czekali tylko, aż coś wybuchnie, albo chociaz się zatli, bo jak widzieli Nemo jak lądował, to wszyscy byli obsrani... jednak chyba najbardziej pasażerowie.

Wnioski końcowe : prochy na spokój ducha + dobry pilot i dobra pogoda - przyjemny lot.

Wielkie ukłony i ogromny szacunek dla STEWARDESS i STEWARDÓW za umiejętności i opanowanie. Za to, że można podczas fatalnego lądowania chodzić zbierając gazetki i śmieci. Czyżby na państwa nie działały żadne siły odśrodkowe ?

Witaj ziemio!

Jak nie kawał szmaty, to...

... no właśnie, co ? Teraz latająca trumna. Żeby było ciekawiej, to z masą miejsca w środku, jednakże zawalonego przez ludność. O czym mowa ? O samolocie, rzecz jasna !

Wyobraźcie sobie, że leciałem samolotem! Wiem, że to wielu zszokuje, dostanie zawału, sraczki, apopleksji, skrzywienia psychicznego oraz czkawki i nietrzymanie moczu, ale niestety tak było!
Ja, już nie fan przestworzy, zostałem podstępem zmuszony do zdradzieckiego lotu jakimś kukuryźnikiem. No i to nie byle jakim, bo Boeingiem 737. Oczywiście w wersji OEM dla end-usera.
Lot nie zapowiadał się źle: byłem całkowicie spokojny, jednakże po zakupieniu biletów, "zarekwirowaniu" bagażu musiałem udać się do odprawy celnej. Pięknie było i wspaniale, ale po cholerę każą zdejmować pasek ? Laptopa przeskanowali mi promieniami X, co jakoś specjalnie nie uszkodziło komponentów, a i pendrivy działały poprawnie. Wniosek ? Promieniowanie rentgenowskie nie jest aż takie szkodliwe i żądam natychmiastowej budowy elektrowni atomowej! Natychmiast !
Byłem bardzo, ale to bardzo zdziwiony, że arcyprecyzyjna bramka do wychwytywania terrorystów nie zapiszczała na moim metalowym aparacie. Może on nie jest metalowy ? Może ja o czymś nie wiem? A może bramka nie wie ? Po pokazaniu paluchem wskazując na aparat celnik odpowiedział (nie, to jakiś wojskowy był), że to nie ma wpływu... Chwila, jak ten metal nie ma na to wpływu, to co ma.. ? Ja tu nic nie sugeruję !

Później znowu mnie kontrolowali, to już była jakaś wojskowa pani.

Uff, dotarłem do terminala. Terminal jeden, bo na wszechpotężnym lotnisku jest ich aż jedna sztuka. Ludziów jak mrówków. Nie wiedziałem, że tyle tych "sztuk" może się tam zmiescić. Byłem pod wrażeniem. Jakieś panie poprzedzierały bilety i wpuścili nas do .. autobusu. Dziwny jakiś, szeroki, pewnie Hamerykański. Hurra, załadowałem się i przyczepiłem się do poręczy. Bolid ruszył w kierunku śmiercionośnej kupy aluminium i tytanu.

Kazali nam wejść, a podobno nawet poproszono. Podobno tez po płycie lotniska się nie biega. Podobno. Przecież musiałem pobiec do swojego kumpla, co by siedzieć koło niego celem lepszego samopoczucia.
Usiadłem. Ciasno jakoś. Siedziałem koło jakiegoś killera w dresie, a zdrugiej strony miałem osobnika uwielbiającego latać. Jasna cholera, nie tak to sobie wyobrażałem.

Trumna ze skrzydłami zaczęła się trząść. Oho - pomyślałem - odpala silniki. A gówno! Oszczędzają na paliwie. To jakiś mały pyrtek na kołach zaczął ciągnąć to wielkie żelastwo. Ma się ten moment obrotowy, nie ma co!
Zaciągnął go gdzieś na pas i podobno czmychnął. Pewnie w pobliskie krzaki.
Aeroplan zaczął dziwnie wibrować. Znaczyło to tylko i wyłącznie, że odpalił silniki. No dobrze, ale dlaczego zaczęło nim tak telepać ? Domyśliłem się, że może chodzić o łożyska, i że na pewno zaraz silnik wyleci w powietrze. Nie wyleciał, ale za to zaczął nagle przyśpieszać. Najgorsze, że pilot stwierdził, że na pewno prowadzi rakietę i pionowo zaczął wzlatywać w przestworza. Czy on nie wiedział, że JA lecę tym parchactwem po raz pierwszy ? Kto mu nie powiedział ? Nazwisko !

Tak mnie skutecznie to wystraszyło, że zaparłem się o poprzedający fotel i dysząc jak podczas ataku gazu bojowych udało nam się, po bardzo długim czasie dla mnie, wznieść nad chmury.
Towarzysze podróży byli niezwruszeni, bo to hardcorowcy, co już mieli ten pierwszy lot za sobą. Ja jednak nie.

Stewartdessy i stewardzi rozdawali jakieś pisma napisane po murzyńsku, ale jakoś niespecjalnie mnie to interesowało. Dla mnie to samolot powinien już lądować.
Zapomniałem dodać, że wcześniej odgrywali jakiś teatrzyk z maskami tlenowymi , kamizelkami kuloodpornymi w kolorze żółtym.

Później zaczęło się istne szaleństwo, bo wiarołomni i ciemnogród rzucił się w szał pożerania wszystkiego, co się dało : kanapek, ciasteczek, chlania piwa i innych zdradziecko-alkoholowych napojów.Dobrze, że z głodu nie zaczęli zżerać obić foteli. Tak się zastanowiłem : jak można lecieć i coś jeszcze wcinać ? Posrało kogoś ? Na mózg się rzuciło ?...

Celem zabezpieczenia się poprosiłem o torbę na treść żołądkową. Ciemnogrodzianka nie zakumała o co mi chodziło. Żebym ja musiał po murzyńsku do stewardessy mówić, to już skandal! Przecież lecę do innego polskiego województwa na dalekich landach! Teraz już wiemy jak to się nazywa : sickbag . Gówno, a nie sickbag! W takie worki to ja śniadanie do pracy pakuję ! Czasem też przelatuje przez, jak przemoknie, a trocinami rzygać nie zamierzałem. W ogóle nie zamierzałem.

Lecimy dalej, czasem potrzęsie samolotem w poziomie. Na szczęscie w pionie nie.

Zarzekam się do kumpla, że wracam promem. Nawet jakby to miało trwać tydzień, ale do tego pudła więcej nie wsiądę. Śmieje się. Powiedziałem, że mu wpierdolę jak wylądujemy.

Nagle kumpel mówi : patrz jaki ocean pod nami. No ocipiał ? Ja tu obsrany, a jeszcze mam delirium dostać patrząc za okno. To nie dla mnie, wysiadamy!

Pucha się przechyliła i zaczęła lądować. Nagle sie zorientowałem, że napinanie mięsni brzucha mocno niweluje nieprzyjemności związane z przeciążeniami. No patrz pan, ale to mądre !

Samolot wylądował. Takie hamulce to ja chcę mieć w samochodzie! Dobrze, że miałem zapięte pasy, bo bym poleciał mordą w kierunku przednich szyb, tak było fajnie.

Ogólnie lądowanie i hamowanie strasznie mi się spodobało. Wznoszenie absolutnie nie.

Nastepny post będzie, jak to leciałem drugi raz.

niedziela, 13 lipca 2008

Eskapada zamkowo-pałacowa.

Raczej zamkowa to ona nie była, raczej w ogóle nie była, bo wyłącznie pałacowo-dworkowa.
Wyruszylismy skoro świt, gdy godzina była młoda. No, cóż, bardziej dojrzała była, bo tak o 10:30 z małymi perturbacjami ruszyliśmy. Ustawiłem trasę , teraz chwila, zerknę do książki którą się posiłkowałem... Szczodra - Dobra - Goszcz i inne lokalizacje w których podobno walają się jakieś pałace. Oczywiście, że się walały. Przez Szczodre przejechałem i nic nie widziałem, a jak czegoś nie ma przy głównej drodze, to znaczy, że tego nie ma w ogóle.
Ja, doskonały przewodnik, emanujący spokojem skierowałem swój (nieco osłabiony) pojazd do pierwszej wioski pod nazwą Brzezinka. Nie mylić z filią obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Oczywiście gdzie najłatwiej było znaleźć miejsce ? Pod oborą! Niby nic, ale tam biegały jakieś zwierzaki, wydawały z siebie odgłosy hrumkania i z wydzielanych woni przypominały podobno świnki. Ach, taka świnka z rożna... Przepraszam, rozmażyłem się, chyba jak zwykle zgłodniałem.

Błądząc wśród chaszczy dotarliśmy do pięknego pałacu, nieco zniszczonego.

(Pałac jak nowy, w otoczeniu pięknej zieleni)

Co ciekawe, to zachowały się nawet elementy wystroju wnętrza. Tego bym się w życiu nie spodziewał patrząc się ze wzruszeniem na ten obraz nędzy i rozpaczy.

(To się nazywa wysoki strop. Od parteru aż po dach)



(Od frontu)

Spotkaliśmy również miejscowych żuli, którzy nawet się z nami przywitali. Kultura, a jak !

Po zwiedzeniu i przyzwyczajeniu się do przewspaniałego i świeżego zapachu świnek pociesznie kwiczących w obórce, skrytykowałem pismo prezesa związku pszczelarskiego, który bełkotliwym językiem nawoływał innych, chyba pszczelarzy, aby uważali na środki ochrony roślin.

Ruszyliśmy dalej. Mknąc po szosie nerwowo patrzyłem się na wskazówkę paliwa : czy zdowngradowany common-rail będzie palił mniej i o ile ? Na razie testy w toku...

Tak, zupełnie przez przypadek trafiliśmy do wioski pod wdzięczną nazwą Goszcz. W zasadzie to mi się spodobał "kościół", o ile taką rolę wcześniej pełnił.
(Kościół ?)

Razem z Madzią poszliśmy zatem go obfocić z kazdej możliwej strony, ale nagle się okazało, że przeszkadza nam jakieś dziwne ogrodzenie, a za nim... kolejne ruiny, teraz dużego pałacu.

Idąc wzdłuż płotu natrafiliśmy na taras z.... anteną satelitarną. Szybka dedukcja : antena - człowieki, zatem tu musi być jakaś cywilizacja

(cywilizacja za murem)

(Wejście od strony stawu)

(dziedziniec, patrząc w lewo)



(dziedziniec, patrząc w prawo widzimy ruiny pałacu)

(dziedziniec, na wprost)

Ruiny wraz z otaczającymi go budynkami robią piorunujące wrażenie. Oczywiście pałac doprowadzili do stanu klęski i rozpaczy Rosjanie... a później to już wszystko samo się posypało.

Widzielismy również fabrykę mebli Bodzio oraz majątki właścicieli tej fabryki. Przyznam jedno : mają gust.

Na koniec datarliśmy do "zajazdu pod lwem" w Trzebnicy. Niestety, mimo miłego wyglądu wnętrz, nie akceptują kart płatniczych, a drugie danie przynieśli stanowczo za wcześnie, gdyż ja nie zjadłem jeszcze połowy, gorącej jak ogień piekielny, zupy! Mięso które zamówiłem było żylaste, zupa mało treściwa. Ogólnie odradzam ten lokal. Możecie się stołować w KFC w takich przypadkach.

sobota, 17 maja 2008

chińsko - wietnamsko - polskie restauracje

Nie mam pojęcia jak tak można zapuszczać restauracje. Oczywiście mowa o "chińczykach" bo do inncych knajp z Magdą nie chadzamy.
Syfem totalnym można nazwać "restaurację" Hanoi. Klejąca się wykładzina z początku lat 90-tych, wystrój również stary jak wykładzina, odpadające elementy zdobnicze ze ścian, brudne obrusy, drzwi wejściowe nie zamykające się siłą siłownika, tylko mocnym pociągnięciem i masa innych dupereli która strasznie mnie denerwuje. Wiadomo też, że będąc zdenerwowanym z trudem panuję nad sobą...
Prawda jest taka, że czytający ten blog w 99% nie byli na zapleczu i w kuchni, bo tam już jest kompletny syf. Żadnych gryzoni, ani martwych psów rozkładajcych się na podłodze nie widziałem, ale bród z połączeniu z lokalem z lat 60-tych potęguje wrażenie makabrycznego syfu, do tego odpadające kafelki ze ścian w kuchni... Życzę smacznego !

Restauracja Royal Ginseng. Kolejna post-komuna. Wejscie jak do hotelu robotniczego. Po prawej jakies bagienko przypominające oczko wodne, a w nim plastikowe ryby, plus para żywych. Filtry tam nie działają, więc ścianki i dno obrosły zieleniną. Sufit zażólcony, w niektórych miejscach przecieki - przy okazji odpada tynk, obrusy brudne, jedzenia mało, przy okazji skoro mało żarcia, to i musi być drogie, szyby nie myte przez parę lat.

Kim-Lien. Jak napis mówi "Już otwarte". No to już tak wisi od paru lat, a remoncik trzeba zrobić, chociaż pomalować... Ceny wysokie, żarcie takie sobie, no ale przy zamówieniu telefonicznym ZAWSZE wszystko winne być gotowe za 5 minut. Po prostu obsługa azjatycka zna wyrazy "pieńć minut". Raz tak przybyłem po "pieńć minut" i czekałem jeszcze 20! Omal nie wyszedłem z siebie, tym razem z głodu. Wybitny plus za sos słodko-kwaśny.

Saigon - nie byłem, ale z opowieści wiem, że nie wolno tam chodzić. Chyba się przejdziemy.

Fu-Kuoc. No Heniek, remoncik ! Kuchnia porządna, w stylu europejskim. Karabaki nie biegają stadami. Ceny bardzo przystępne.

Wnioski : gro azjatów kompletnie nie dba o wizerunek swoich knajp. Kompletnie w poważaniu mają zasady higieny przygotowania żarcia. Może tak też jest na dalekich landach, ale w Polsce ma być czysto! Równie dobrze można jeść ścierwo z podłogi...

cholerne drzewa !

Stało się ! Straszna rzecz się wydarzyła! Niewdzięczne drzewo zaatakowało mój piękny samochód! Rozpacz mnie ogarnęła już wieczorem, gdy zmęczony tłumaczeniem bełkotów wyszedłem terroryzować ulice wraz z moim arcyodważnym psem. Popatrzyłem się na mój pięciokołowy pojazd (pięcio, bo mam zapas) i zauważyłem, że coś z nim jest nie tak. Tak go wypucowałem dzień wcześniej przy pomocy wirujących szczotek do zębów, a tu ... masz ci los , napadła go natura. Bolid wyglądał strasznie! Kompletnie nie nadawał się do jazdy ! Po prostu złom! Rano cały niewyspany zorganizowałem akcję odnawiania samochodu. Akcja odbyła się sprawnie i szybko, dzięki czemu bolid jest jak prawie nowy! I natura już mu nie obca, gdyż siłą własnych nóg majtających się po tych trzech w podłodze (nie piszę pedałach, bo to podobno dyskryminacja) przesunąłem do bardziej przyjaznego pit-stopu.

niedziela, 6 kwietnia 2008

Która trasa jest bardziej męcząca... ?

.. ponad 400km, czy może 120? 400km jest o wiele mniej męczące. 120km po trasach rajdowych daje w kości.

(Na zdjęciu: tablica pamiątkowa ku czci Mariana Bublewicza)

Zamęczyłem zwierzaka elektronicznego na śmierć!

Stało się !Moja najwygodniejsza myszka Logitecha zdechła! No nie byle jaka myszka, bo MX610! Zdechła z powodu uszkodzenia przełącznika SW3 (środkowy przycisk pod scrollem). Co za skuty tłuk i matoł zamiast mikrostyyku umieścił tam przełącznik blaszkowy ? Przecież to jasne jak słońce, że najszybciej on padnie.

Wnioski :
- myszki są robione na max 1,5 roku
- interes musi się kręcić
- myszka bez środkowego przycisku to nie myszka

(Na zdjęciu : po środku SW3 - tandetny przełącznik)

czwartek, 6 marca 2008

Wieczorne rozważania

Siedząc pogrązony w zadumie, pateząc przez okno, widzę spokój - spokój jedynie wieczorny. Cofam się w czasie zawsze zapędzonym naprzód. Czy dane podwórko widoczne z okna , chociażby knajpy, było kiedyś miejscem zabaw dzieci ? Trochę to nienaturalne, bo dzieci bawiłyby się na betonie ? A czy te okna, domu wybudowanego naprzeciwko, częściowo ziejące pustką czarną - pustką duszy, odsyłają w przeszłość, czy myślą wyłącznie o teraźniejszości i przyszłości ? Jak zatem wyglądał ten skrawek ziemi 50 lat temu, bądź wcześniej ? Czy ludzie zamieszkujący wtedy mieli również podobne problemy co my teraz ?

Czy mrok klatki poniemieckiej kamienicy może być interesujący ? Brudne, obdrapane ściany, drewniane schody... Zagłębiając się myślami w przeszłość: dla mnie jest to ogromnie interesująca rzecz - można czuć czym żyli ludzie poprzednich dekad...

środa, 5 marca 2008

wizje chorego umysłu a ogólna skleroza

Wczoraj przed spotkaniem poszedłem do apteki celem zakupienia jakiegoś leku alertec, aleric..? Kurwa, już zapomniałem! Ogólnie to kupiłem, bo powtarzałem nazwę tego prochu jak mantrę. Przy okazji kupiłem lecytynę w płynie. Nie wiedziałem, że taką parchę i siki kozy kupuję, bo w życiu bym się na to nie zdecydował! To łajno nie dość, że ma jakieś 16% alkoholu, to jeszcze jest niedobre i trzeba to pić 3x dziennie A mogłem ten sam chłam kupić w drażetakch. No niech mnie kurwa jasna szlag trafi ! Teraz to krew z niewinnego cielaczka trzeba wyżłopać. A fee, ble, tfu !

wtorek, 4 marca 2008

stracony wieczór !

O nie, kurwa! Tak się nie umawialiśmy! Poszedłem na spotkanie comiesięczne u Janusza. Fakt, w zeszłym miesiącu nie byłem, więc w tym radośnie wraz z Jurkiem poczłapaliśmy przy pomocy samochodu. W ramach ogólnie przyjętego lenistwa uśpiliśmy samochód na parkingu płatnym, a my jeszcze radośniej podpełzliśmy pod nieznajomy lokal. Janki trąbił : vis a vis Feniksu. No zajebiście! Za cholerę bym tego gówna nie znalazł, choćbym się wściekł. Na szczęście Jurek wiedział gdzie ta melina wegetariańska się znajduje i pierwsze co, to zauważyliśmy Wojtka przy oknie. Oznaczało to tylko i jedynie, że się spóźniliśmy, albo Janusz punktualnie zaczął, co nieczęsto mu sie zdarza. Niestety : wyszło i jedno, i drugie na raz. Otwierając drzwi poczułem miłe zapachy kuchni wegetariańskiej, więc wdrapaliśmy się po schodach na górę... a tam , ku mojemu przerażeniu, pełno luda! No kurde, a my z Jurkiem to gdzie usiądziemy ?! Na szczęście zagrabiłem stół i dwa krzesła celem umożliwienia spoczęcia mojego zmęczonego zada. Radośnie też to uczyniłem siedząc na samym końcu. Janusz przedstawił jakąś ważną osobistość. No i się zaczęło kurwowanie w myślach! Dla mnie to nie był nikt ważny, tylko kolejna osoba bredząca coś pod nosem o jakiś energiach i to nie byle jakich ! Z jej ogólnego ględzenia zacząłem wnioskować, że to jakaś pieprzona ezoteryka, a tego wręcz wybitnie nie lubię. Ba! Nienawidzę ! Szlag mnie jasny trafia jak słyszę coś o "krystalicznym" czasopiśmie (celowo nie reklamuję, bo zaraz się sępy zlecą i będą jęczeć jak powaleni czemu ich krytykuję), a tutaj bita godzina zrzędzenia coś o kalendarzu majów, przy okazji z urwanym rokiem, tak chyba koło dupy urwanym, bo jak to nagle im się skończyła zabawa w 2011 ? w rzeczy samej tylko 2012 się liczy, więc niech mi tu nie próbuje wpierać, że rok wcześniej, bo lutnę lapem przez łeb !
Jak ta niewiasta zaczęła coś tam przebąkiwać o wybitnie wkurwiających mnie rzeczach, odpaliłem lapa i zainstalowałem się na stole. Fajna sprawa, jakieś wifi mnie powykrywało, ale że obecna karta w lapie śmierdzi skisłymi jagodami oraz skarpetkami, więc za cholerę ten tłuk się nie chciał z sukcesem połączyć z żadną siecią. Odpaliłem blueconnecta i radośnie złapałem HSDPA, dzięki czemu szybko się rozmnożyła u mnie poczta. Nawet jakaś miła pani pytała się mnie o kredens ciotki, który kiedyś tam wystawiałem. Ot, miałem zajęcie w odpisywaniu na maila, podczas gdy kobieta dalej mozolnie ględziła o ezoterycznych pierdołach. Coś się skichało z połączeniem i z HSDPA zwalił mi sie na EDGE, co w ogóle mnie doprowadziło do szału. Wyłączyłem diabelstwo z nadzieją, że prelegentka w końcu skończy. Nie, nie skończyła! Dostałem apopleksji, szału, kora mózgowa zaczęła mi się prostować, szare komórki ginąć... Powiedziałem Jurkowi, że "jak ta baba nie skończy w 5 minut, to wychodzimy". Nie skończyła. Makabrycznie wkurwiony po prostu wstałem, ubrałem się i wyszedłem. Ja, ani Jurek na wieczorek ezoteryczny się NIE umawialiśmy. Ezoterykę w większości mam w DUPIE!Nie interesuje mnie bimbanie na dzwonkach, walenie w kotły do gotowania paszy dla świń, mam w poważaniu gongi. Centralnie w dupie mam też opowieści o energiach z innych przestrzeni które polecają żreć trawę z pastwiska ! Albo pogaduszki z energią w śnie. Jezu! Co to ma być? Przecież to jakaś kpina! Mnie interesuje UFO! Na żadną obrzyganą nudami Harmonię Kosmosu nie przyjadę, bo tam NIE MA co robić. No chyba, że się upić i pójść spać, to może jeszcze. Albo upić i nażreć się jak świnia. To nawet lepsze.

Podsumowując : jak nie będzie wcześniej planu spotkania, to ja nie widzę sensu złażenia się i wysłuchiwania jakiś pierdół w wydaniu okrojonym, na dodatek dla fanatyków ezoterycznych. Flaki mi się przewalają jak słyszę słowo ezoteryka, a dostaję sraczki ognistej jak ktoś zaczyna mi pieprzyć o tym głupoty. Nic, tylko łyżką do opon przez łeb za makabryczne nudzenie!
Wieczór zjebany jak lato z radiem !

czwartek, 28 lutego 2008

Przygotowania do kontaktu w toku.

Każda osoba interesująca się ufologią zapewne zauważyła, że mamy coraz więcej obserwacji i nagrań UFO, na dodatek rządy (niektórych) państw przyznają się, że prowadziły i prowadzą badania nad tym fenomenem. Ba! Nawet niektórzy sławni naukowcy przechodzą na "naszą", czyli ufologów stronę. Wszyscy nagle zapragnęli paliw alternatywnych! No to się ludziom w dupach poprzewracało! Jak dudniłem parę lat temu, że trzeba uruchomić projekty, to wszyscy z zaciekawieniem palcami w nosach gmerali. No proszę ! Na szczęście Janki wziął sprawy w swoje ręce i rozruszał naszą organizację.

Jak tak dalej pójdzie, to oficjalny kontakt będzie w 2013 roku. Tak sądzę

Na razie polecam ku oszczędnościom stronę ON-Steam

Gówno, nie choroba!

Jakieś gówno mnie dopadło twierdząc "będzieeeeeeesz choooooryyyy". No i się stało! Szlag mnie trafił, zimne poty wystąpiły, kurwica mnie trafiła, napady suchego kaszlu mnie opętały i nawet jakaś temperatura. Stwierdziłem, że należy pójść do regionalnego znachora. Znachor przepisał jakieś leki, w większości antyalergiczne. Słodko, ale ja jeszcze alergii nie mam, przynajmniej tak sądzę. Stwierdziłem bardzo przytomnie iż poleżę sobie smacznie w łóżeczku i ozdrowieję. W pierwszy dzień wypociłem się jak za trzy kolejne, biorąc jedynie fervex i coś tam jeszcze. Pomogło ? Tak, cholera! Czwartego dnia zacząłem kichać i naszedł mnie katar! Zajebiste działanie sinupretu oraz clarinasalu zrobiło swoje. Zamiast stan zdrowia się polepszać, to się pogarsza.
Może mi się wydaje, a może nie, ale udaję sie do alergologa, bo może jakaś parcha alergiczna mnie dopadła ? Chuj wie! Za dużo ostatnio kaszlę, może powinienem udać się na wieczny spoczynek ? Zresztą czy się to leczy, czy nie, to i tak to trwa od 2 tygodni do miesiąca, więc po co wywalać ponad 100zł na pieprzone leki, które dają tylko wrażenie "polepszenia" i "ozdrowienia" ? Może łatwiej placebo wpieprzać, co udaje zadane prochy ? A może walnąć setę na łeb i to pomoże ?
Pieprzona nowoczesna medycyna, co nie potrafi sobie z głupkowatym kaszlem sobie poradzić ! Raka wyleczą, a kaszlu nie! Niebawem będą w stanie góry przenosić, a zatamować smarków z nosa się nie będzie dało ? Schodzimy na psy!

piątek, 22 lutego 2008

wymiana kół

W związku z zeszło weekendowym ściągniem kół, już dzisiaj wieczorem się przygotowałem duchowo : mam już uzbieranych 6 kostek brukowych. Myślę, że jak będzie mało, to mam w zapasie pół palety płyt chodnikowych - będzie czym podpierać rupiecia .
Do akcji przystępuję rano, pełen sił witalnych, w rześkim humorze, bez żadnego kurwowania. Zobaczymy co będzie.

sobota, 16 lutego 2008

Zagrabione cenniki z barów chińskich (wietnamskich)




Ku pamięci wystawię na swojego bloga cenniki z barów mych ulubionych.

Na pierwszy ogień idzie Fu-Kuoc. Heniek stworzył coś wyglądającego jak menu, ale wstydzę się tego pokazywać opinii publicznej. Tajniacko zrobiłem zdjęcia menu nad barem:


Teraz wiecznie gubione menu z Kim-liena:

Dlaczego nie odwrócone ? Bo mi się nie chciało. Weekend jest, kurde !

Chińszczyzno-Wietnamszczyzna

Poczułem głód. W zasadzie kiedy to ja go nie czuję ? Nie wiem. Cały czas coś czuję. Patrząc na ulotkę dominium pizza, albo jak ich tam się pisze, stwierdziłem, że zamówię sobie coś od "chinola" - czyli może to być zarówno Fu-Kuoc, Kim-Lien, Hanoi. Zagłębiając się coraz bardziej w myślach co zjeść, aż przysnąłem... na szczęście szybko się obudziłem i stwierdziłem, że "kaczka na gorącym półmisku" będzie w sam raz. Ani nie trzeba odpalać samochodu i wydzielać zbędnego dwutlenku węgla, a to się człowiek nawdycha jakiegoś innego powietrza niż pokojowe zaśmierdzone bąkami, a i pies się przejdzie. Pies oczywiście zareagował radośnie, galopując po przedpokoju i moim wspaniałym puchatym chodniku. Wyszliśmy szukając celów podroży. Jak wiadomo każdy ma różne cele : ja poszukuję żarcia, a pies... hmm.. pewnie możliwości wytarzania się w gównie, albo wydzielenie z siebie złych energii w postaci ekstrementów.

Idąc chodnikiem, teraz już betonowym, zupełnie niepodobnym do mojego w moim pokoju, ujrzałem samochód. No ładny, nowy, z 7-letnią gwarancją, trzyliterowa marka, od wiecznych pracoholików, gdzie najważniejsza jest praca i tylko praca. Dobrze, coś tam pierdolę za uszami, co było w samochodzie, a były to dwa jakieś pieski, rasa "noszona na rękach". Pieski jak pieski, małe, miłe, drące od czasu do czasu mordę... Ale najbardziej zaciekawiło mnie to, gdzie te potwory siedziały : otóż jeden szalał po przednim siedzeniu pasażera, a drugi... na podszybiu! No szkoda, że nie uwalił się radośnie na lusterku, albo na zagłówku, to też idealne miejsca dla tych demonów.

Zagrabiłem żarcie z kim-liena, obkupiłem się w ciecze do zalewania samochodu i powracam z moim pupilkiem, a tam... dalej stoi ów bolid z demonami w środku. Trzasnąłem fotkę. Demona na podszybiu nie widać za bardzo, ale ten drugi chciał pożreć mojego psa ! Albo moją kaczuszkę, pyszną chrupiącą!

(Na zdjęciu : demony w bolidzie. Siła 10)

Podsumowując żarcie:

PLUSY:
- mięso z kaczki dobre, chrupka panierka
- sałatka z kapusty ostra, kapusta chrupka
- dużo mało sklejonego ryżu
- doskonały sos słodko-kwaśny

MINUSY:
- warzywa w każdej z potraw praktycznie nie mają smaku jak w przypadku Heńkowego Fu-Kuoca
- cena (23zł), gdzie u Heńka zakaszlesz i o 7zł mniej.

jak to z rana kółka zmieniałem

W związku z weekendem postanowiłem odkręcić koła w niepotrzebnym samochodzie.
Chyba nie był to najlepszy pomysł, bo zacząłem koło 11-ej, klucza do kół w wersji max nie mogłem znaleźć przez całą godzinę, a na dodatek Pan Gumiarz miał zamiar dać dyla o 12:30. Hmm... wykręcenie 4 kół z samochodu, który trzyma się wyłącznie na rdzy ? Możliwe.. jakby się kurewstwo okrągłe nie zapiekło! Rozumiem, że na przedniej piaście - ma prawo. Ale na tylnej ? Dostałem szału. Pół ulicy wiedziało, że zmieniam koła. Znaczy zamierzam zmienić. By to jasna cholera wzięła! Super podnośnik na kółkach jest prawie wspaniały, klucz rozsuwany do odkręcania kół też... a koła nie !
Zalazłem wszystko WD40, później jeszcze poleję to coca-colą, może do jutra puści. Zresztą pies to trącał, Panowie Gumiarze nie tyrają w niedzielę. Bo nie.

czwartek, 14 lutego 2008

regionalny kim-lien a odległa placówka fu-kuoc

Stało się ! Wracam zjebany po pracy jak koń po rodeo i mam smaka na kaczkę. Jakąkolwiek : z odry, stawu, jeziora... od Chińczyka, czy też Wietnamczyka. Jeden pies (no, może tam na wschodzie). Dzwonię do regionalnego Kim-Liena i.... jasna kurwa, kaczki nie mają ! No omal nie wyszedłe z siebie i nie stanąłem obok! Jak ja dzwonię, to kaczka powinna już pływać w gorącym oleju i sos słodko-kwaśny powinien również już oczekiwać. No cholera, ale nie mieli. Kontrolny telefon do Fu-Kuoca : mają zwierzaka, wyjazd natychmiastowy. Spotkanie z Heńkiem i... nagle dowiaduję się, że on znalazł MOJEGO bloga. Jak to możliwe ? Przecież mu nie dawałem adresu, nie podpisuję się tu imieniem ani nazwiskiem. Skąd wiedział, kto doniósł ? Węszyłem podpis jego wspólniczki - Anki. Nie przyznał się, po prostu miał farta, albo agent CIA.
Wracając do potraw, to podczas ostatniej inwazji jednoosobowej na jego bar uzyskałem menu z potrawami! Tak,to cud, bo parę pamiętałem i tylko je zamawiałem, a jak chciałem, aby było coś innego, to i tak Heniek się sprawiał i coś tam generował po swojemu. Nie mniej jedząc u niego od, nie wiem, ale może z 5 lat , oczywiście niecodziennie, znudziło mi się to jedzenie. Pora na coś nowego.
Heniek : sos słodko-kwaśny z lekkim smaczkiem dymu wędzarniczego z Kim-Liena jest doskonały! Zagrab im przepis !

dostępność ręcznych myjni samochodowych

W sobotę, kiedyś tam cieplejszego dnia tej zimy wpadłem na przewspaniały pomysł aby wykąpać auto, odkurzyć i takie tam inne, co by mojego Słońca nie kuło w oczy. Niestety po przejechaniu 5 myjni nie chciało mi się czekać godziny na szorowanie wozu - takie były kolejki. Wściekły podjechałem późną porą na myjnię automatyczną i tam dokonałem zuchwałego mycia zewnętrznej powłoki bolidu.
Tak się zastanawiam : 5 myjni i każda zawalona samochodami. Co jest grane ? Polacy nagle się czyścioszkami zrobili, czy ki czort ?

----------------
Now playing: 04. MIKE OLDFIELD - Heaven's Open
via FoxyTunes

wtorek, 29 stycznia 2008

dwie pewne rzeczy

Jakie są dwie pewne rzeczy w życiu? Śmierć i podatki !

Najbardziej idiotyczny przykład podatku który doprowadził mnie do stanu otępienia umysłowego:

kupiłem sobie samochód. Samochód był wart o 5 tyś mniej, niż jego rynkowa wartość w momencie zakupu. Co zrobił urząd skarbowy? No oczywiście, że się przyczepił, że za tanio kupiłem! Tylko, że jego wartość spadła po jakiejś stłuczce którą miał tam kiedyś za Niemca. Teraz trzeba udowodnić, że się nie jest wielbłądem i opisać stan techniczny pojazdu...

sobota, 19 stycznia 2008

Nowy test!

Tym razem pianę ujrzymy nie na moich ustach, a wyłącznie w automyjni. Rozpoczynam nowy test! TEST MYJNI SAMOCHODOWYCH!

Tak, tak! Doskonale zdaję sobie z tego sprawę, że każdy czytający marzy o tym! Nie musicie się wstydzić... Zrobię to dla Was ! Pierwsze dwie myjnie sprawdzone, z czego jedna była popsuta. Chyba wkręciło tam jakiegoś złomiarza, co usilnie próbował się wykąpać, czy też zagrabić cenne mienie w postaci wirujących szczotek. Nie mniej wyciągnęli już (coś) i myjnia działa.
Już na samym początku moje wizje, a późniejsze rezultaty rozbiegają się jak stado antylop. Będzie ciekawie !

czwartek, 17 stycznia 2008

Oficjalny kontakt już niebawem

Powołując się na artykuł w portalu Na Progu Nieznanego http://www.npn.ehost.pl/serwis//index.php?option=com_content&task=view&id=153&Itemid=42

sprawa staje się jasna. Jak nie jasna, to coraz jaśniejsza. Odnotowuje się coraz większą ilość obserwacji obiektów UFO, coraz więcej rządów przyznaje się do zainteresowania/badań nad tym zjawiskiem, grupa byłych czołowych polityków, naukowców amerykańskich żąda puiblicznych badań nad tym fenomenem, no i w końcu ten tajemniczy sygnał... Może w końcu.., może za niebawem.. ? Cokolwiek się nie zdarzy : będą przyjaźni, czy też nie, będzie to kamień milowy w historii człowieka.

Oby jak najszybciej!

postęp cywilizacyjny kloszardów

Wszyscy idziemy zgodnie z duchem czasu. Nie da się zaprzeczyć.
Spacerując wieczorem z psem zauważyłem, że nawet miejscowi kloszardzi oświetlają czeluści kubłów nie zwykłą latarką, a latarką diodową! W końcu każdy chce poczuć boom cywilizacyjny

środa, 9 stycznia 2008

kolorki w logo. Rozwiązanie

Doszedłem w końcu, zupełnie przez przypadek o co chodzi w kolorystyce loga TDI w samochodach marki VW. Okazuje się, że im więcej czerwonego, tym mocniejszy diesel. Sprytne !


poniedziałek, 7 stycznia 2008

Poważni ludzie zidiocieli kompletnie !

Rząd Chile, Wielkiej Brytanii i innych opublikowali tajne dokumenty świadczące o zainteresowaniu zjawiskiem UFO. Pięknie jak dla mnie. Znaczy, że oficjalny i publiczny kontakt już niebawem. To pewne i nie ma nawet co dyskutować, iż zjawisko UFO nie jest wyśmiewane, a jest już praktycznie traktowane jako dziedzina nauka, tak samo jak parapsychologia. Jeszcze niedawno w rozmowie z Januszem przebąkiwaliśmy, że tak będzie. Nasze wizje i marzenia stały się faktem. Ważne jest że mamy jeszcze inne wizje, które już powoli się realizują, ale o tym w innym poście.

Wczoraj, bo pisząc już jest jutro, albo dziś, jak kto woli, agencje prasowe doniosły o nowym zdjęciu NOLa w Kornwalii. Zarówno autor, jak i dziennikarze narobili wrzasku, że to niezbity dowód na istnienie! Ciekawe czego... sowy ?


Proszę Państwa, proszę Państwa ! Fenomen UFO, jak pisałem, jest już zaakceptowany. Pytanie teraz skąd te obiekty pochodzą.

A powyższe zdjęcie proponuję wsadzić sobie w dupę ! Są znacznie lepsze, wyraźniejsze i mniej dyskusyjne zdjęcia niż to, a jednak nie zostały zaakceptowane jako DOWÓD.

Najlepsze zdjęcia NOLi ma Fundacja Nautilus ze Zdan... Nie wiem ile psów zdechło z głodu jak miejscowi rzucali miskami i dla wygłupów robili zdjęcia... Brak mi słów. Dla potwierdzenia swoich wyczynów wymyślili nawet całą teorię, ba, nawet w teren się udali co by samemu porzucać miskami z Tesco. Ile to się ekipa namęczyła, namierzyła, nawet raport stworzyła! No brawo, ale mnie i większej ekipy ufologów, a nie oszołomów, nie nabierzecie!

Od dwóch lat jak mantrę powtarza FN wyraz "Zdany". Zakarbowali sobie w głowach, że to prawda. No tak! Zapomniałem! Kłamstwo powtarzane 1000 razy staje się prawdą.
Dziwne jest to, że my z Januszem nie drzemy się na całą Polskę o Wylatowie tak, jak FN o Zdanach. Kompromitacja sukcesem ? Brak słów.

Psie prawo jazdy.

Mieczysław bardzo polubił jazdę samochodem. W efekcie zasiadł już za kierownicą najszybszego turbodiesla w okolicy. Na światłach został przyłapany na prowadzeniu:

Zwierzęce ciepło z czapki

Znaczy nie zwierzęce, bo psowe. A to nie pies, tylko członek familii.
Nie pisać mi w komentarzach o seksie, zboczeńcy jedni! Wam się wszystko z seksem kojarzy!

Wracając do tematu : zwierzę odczuło mróz na dworze spoglądając na termometr. Nie chciało wyjść, bo to albo za mokro, albo za sucho, albo za ciepło, za zimno. Dziś wymyślił, że nie stopy mu zmarzną, a cymbał. Cóż, trzeba było psa przygotować do wyjścia na tajemnicze słowo na literę "S".
Oto efekt kilkuminutowych przygotowań :

Hot czy Hod ?

Oto jest pytanie! No i nawet jest odpowiedź !


Aby było ciekawiej, to w menu była wersja poprawna : HOT... Ni w kij, ni w oko z takim językiem.

Angielska język trudna język !

W mrozie ze szczęściem chodziliśmy analizując piękno otaczającego nas świata. Pięknie było, fakt - pogoda była w miarę znośna - świeciło słońce, ale mróz był siarczysty i lekko wiało. Chyba zima do nas zawitała, albo jakaś inna zdradziecka pora roku. Jakby nie patrzeć, albo patrzeć się uważnie, zauważyliśmy anomalię językową.


Po przekazaniu zdjęcia do analizy mojemu psu, nastąpiła reakcja:


Na zdjęciu : kawał zdradzieckiego pyska mojego demona domowego (zwanego dalej PSEM)