poniedziałek, 28 lipca 2008

Jak nie kawał szmaty, to...

... no właśnie, co ? Teraz latająca trumna. Żeby było ciekawiej, to z masą miejsca w środku, jednakże zawalonego przez ludność. O czym mowa ? O samolocie, rzecz jasna !

Wyobraźcie sobie, że leciałem samolotem! Wiem, że to wielu zszokuje, dostanie zawału, sraczki, apopleksji, skrzywienia psychicznego oraz czkawki i nietrzymanie moczu, ale niestety tak było!
Ja, już nie fan przestworzy, zostałem podstępem zmuszony do zdradzieckiego lotu jakimś kukuryźnikiem. No i to nie byle jakim, bo Boeingiem 737. Oczywiście w wersji OEM dla end-usera.
Lot nie zapowiadał się źle: byłem całkowicie spokojny, jednakże po zakupieniu biletów, "zarekwirowaniu" bagażu musiałem udać się do odprawy celnej. Pięknie było i wspaniale, ale po cholerę każą zdejmować pasek ? Laptopa przeskanowali mi promieniami X, co jakoś specjalnie nie uszkodziło komponentów, a i pendrivy działały poprawnie. Wniosek ? Promieniowanie rentgenowskie nie jest aż takie szkodliwe i żądam natychmiastowej budowy elektrowni atomowej! Natychmiast !
Byłem bardzo, ale to bardzo zdziwiony, że arcyprecyzyjna bramka do wychwytywania terrorystów nie zapiszczała na moim metalowym aparacie. Może on nie jest metalowy ? Może ja o czymś nie wiem? A może bramka nie wie ? Po pokazaniu paluchem wskazując na aparat celnik odpowiedział (nie, to jakiś wojskowy był), że to nie ma wpływu... Chwila, jak ten metal nie ma na to wpływu, to co ma.. ? Ja tu nic nie sugeruję !

Później znowu mnie kontrolowali, to już była jakaś wojskowa pani.

Uff, dotarłem do terminala. Terminal jeden, bo na wszechpotężnym lotnisku jest ich aż jedna sztuka. Ludziów jak mrówków. Nie wiedziałem, że tyle tych "sztuk" może się tam zmiescić. Byłem pod wrażeniem. Jakieś panie poprzedzierały bilety i wpuścili nas do .. autobusu. Dziwny jakiś, szeroki, pewnie Hamerykański. Hurra, załadowałem się i przyczepiłem się do poręczy. Bolid ruszył w kierunku śmiercionośnej kupy aluminium i tytanu.

Kazali nam wejść, a podobno nawet poproszono. Podobno tez po płycie lotniska się nie biega. Podobno. Przecież musiałem pobiec do swojego kumpla, co by siedzieć koło niego celem lepszego samopoczucia.
Usiadłem. Ciasno jakoś. Siedziałem koło jakiegoś killera w dresie, a zdrugiej strony miałem osobnika uwielbiającego latać. Jasna cholera, nie tak to sobie wyobrażałem.

Trumna ze skrzydłami zaczęła się trząść. Oho - pomyślałem - odpala silniki. A gówno! Oszczędzają na paliwie. To jakiś mały pyrtek na kołach zaczął ciągnąć to wielkie żelastwo. Ma się ten moment obrotowy, nie ma co!
Zaciągnął go gdzieś na pas i podobno czmychnął. Pewnie w pobliskie krzaki.
Aeroplan zaczął dziwnie wibrować. Znaczyło to tylko i wyłącznie, że odpalił silniki. No dobrze, ale dlaczego zaczęło nim tak telepać ? Domyśliłem się, że może chodzić o łożyska, i że na pewno zaraz silnik wyleci w powietrze. Nie wyleciał, ale za to zaczął nagle przyśpieszać. Najgorsze, że pilot stwierdził, że na pewno prowadzi rakietę i pionowo zaczął wzlatywać w przestworza. Czy on nie wiedział, że JA lecę tym parchactwem po raz pierwszy ? Kto mu nie powiedział ? Nazwisko !

Tak mnie skutecznie to wystraszyło, że zaparłem się o poprzedający fotel i dysząc jak podczas ataku gazu bojowych udało nam się, po bardzo długim czasie dla mnie, wznieść nad chmury.
Towarzysze podróży byli niezwruszeni, bo to hardcorowcy, co już mieli ten pierwszy lot za sobą. Ja jednak nie.

Stewartdessy i stewardzi rozdawali jakieś pisma napisane po murzyńsku, ale jakoś niespecjalnie mnie to interesowało. Dla mnie to samolot powinien już lądować.
Zapomniałem dodać, że wcześniej odgrywali jakiś teatrzyk z maskami tlenowymi , kamizelkami kuloodpornymi w kolorze żółtym.

Później zaczęło się istne szaleństwo, bo wiarołomni i ciemnogród rzucił się w szał pożerania wszystkiego, co się dało : kanapek, ciasteczek, chlania piwa i innych zdradziecko-alkoholowych napojów.Dobrze, że z głodu nie zaczęli zżerać obić foteli. Tak się zastanowiłem : jak można lecieć i coś jeszcze wcinać ? Posrało kogoś ? Na mózg się rzuciło ?...

Celem zabezpieczenia się poprosiłem o torbę na treść żołądkową. Ciemnogrodzianka nie zakumała o co mi chodziło. Żebym ja musiał po murzyńsku do stewardessy mówić, to już skandal! Przecież lecę do innego polskiego województwa na dalekich landach! Teraz już wiemy jak to się nazywa : sickbag . Gówno, a nie sickbag! W takie worki to ja śniadanie do pracy pakuję ! Czasem też przelatuje przez, jak przemoknie, a trocinami rzygać nie zamierzałem. W ogóle nie zamierzałem.

Lecimy dalej, czasem potrzęsie samolotem w poziomie. Na szczęscie w pionie nie.

Zarzekam się do kumpla, że wracam promem. Nawet jakby to miało trwać tydzień, ale do tego pudła więcej nie wsiądę. Śmieje się. Powiedziałem, że mu wpierdolę jak wylądujemy.

Nagle kumpel mówi : patrz jaki ocean pod nami. No ocipiał ? Ja tu obsrany, a jeszcze mam delirium dostać patrząc za okno. To nie dla mnie, wysiadamy!

Pucha się przechyliła i zaczęła lądować. Nagle sie zorientowałem, że napinanie mięsni brzucha mocno niweluje nieprzyjemności związane z przeciążeniami. No patrz pan, ale to mądre !

Samolot wylądował. Takie hamulce to ja chcę mieć w samochodzie! Dobrze, że miałem zapięte pasy, bo bym poleciał mordą w kierunku przednich szyb, tak było fajnie.

Ogólnie lądowanie i hamowanie strasznie mi się spodobało. Wznoszenie absolutnie nie.

Nastepny post będzie, jak to leciałem drugi raz.

3 komentarze:

ab pisze...

a gdzie ty tam tak latasz? :)

Anonimowy pisze...

na skurwiałą zieloną wyspę :)

Anonimowy pisze...

Się obśmiałam :-) Trzeba było myśleć seksie z tymi stewardesami!