niedziela, 13 lipca 2008

Eskapada zamkowo-pałacowa.

Raczej zamkowa to ona nie była, raczej w ogóle nie była, bo wyłącznie pałacowo-dworkowa.
Wyruszylismy skoro świt, gdy godzina była młoda. No, cóż, bardziej dojrzała była, bo tak o 10:30 z małymi perturbacjami ruszyliśmy. Ustawiłem trasę , teraz chwila, zerknę do książki którą się posiłkowałem... Szczodra - Dobra - Goszcz i inne lokalizacje w których podobno walają się jakieś pałace. Oczywiście, że się walały. Przez Szczodre przejechałem i nic nie widziałem, a jak czegoś nie ma przy głównej drodze, to znaczy, że tego nie ma w ogóle.
Ja, doskonały przewodnik, emanujący spokojem skierowałem swój (nieco osłabiony) pojazd do pierwszej wioski pod nazwą Brzezinka. Nie mylić z filią obozu koncentracyjnego w Oświęcimiu.
Oczywiście gdzie najłatwiej było znaleźć miejsce ? Pod oborą! Niby nic, ale tam biegały jakieś zwierzaki, wydawały z siebie odgłosy hrumkania i z wydzielanych woni przypominały podobno świnki. Ach, taka świnka z rożna... Przepraszam, rozmażyłem się, chyba jak zwykle zgłodniałem.

Błądząc wśród chaszczy dotarliśmy do pięknego pałacu, nieco zniszczonego.

(Pałac jak nowy, w otoczeniu pięknej zieleni)

Co ciekawe, to zachowały się nawet elementy wystroju wnętrza. Tego bym się w życiu nie spodziewał patrząc się ze wzruszeniem na ten obraz nędzy i rozpaczy.

(To się nazywa wysoki strop. Od parteru aż po dach)



(Od frontu)

Spotkaliśmy również miejscowych żuli, którzy nawet się z nami przywitali. Kultura, a jak !

Po zwiedzeniu i przyzwyczajeniu się do przewspaniałego i świeżego zapachu świnek pociesznie kwiczących w obórce, skrytykowałem pismo prezesa związku pszczelarskiego, który bełkotliwym językiem nawoływał innych, chyba pszczelarzy, aby uważali na środki ochrony roślin.

Ruszyliśmy dalej. Mknąc po szosie nerwowo patrzyłem się na wskazówkę paliwa : czy zdowngradowany common-rail będzie palił mniej i o ile ? Na razie testy w toku...

Tak, zupełnie przez przypadek trafiliśmy do wioski pod wdzięczną nazwą Goszcz. W zasadzie to mi się spodobał "kościół", o ile taką rolę wcześniej pełnił.
(Kościół ?)

Razem z Madzią poszliśmy zatem go obfocić z kazdej możliwej strony, ale nagle się okazało, że przeszkadza nam jakieś dziwne ogrodzenie, a za nim... kolejne ruiny, teraz dużego pałacu.

Idąc wzdłuż płotu natrafiliśmy na taras z.... anteną satelitarną. Szybka dedukcja : antena - człowieki, zatem tu musi być jakaś cywilizacja

(cywilizacja za murem)

(Wejście od strony stawu)

(dziedziniec, patrząc w lewo)



(dziedziniec, patrząc w prawo widzimy ruiny pałacu)

(dziedziniec, na wprost)

Ruiny wraz z otaczającymi go budynkami robią piorunujące wrażenie. Oczywiście pałac doprowadzili do stanu klęski i rozpaczy Rosjanie... a później to już wszystko samo się posypało.

Widzielismy również fabrykę mebli Bodzio oraz majątki właścicieli tej fabryki. Przyznam jedno : mają gust.

Na koniec datarliśmy do "zajazdu pod lwem" w Trzebnicy. Niestety, mimo miłego wyglądu wnętrz, nie akceptują kart płatniczych, a drugie danie przynieśli stanowczo za wcześnie, gdyż ja nie zjadłem jeszcze połowy, gorącej jak ogień piekielny, zupy! Mięso które zamówiłem było żylaste, zupa mało treściwa. Ogólnie odradzam ten lokal. Możecie się stołować w KFC w takich przypadkach.

Brak komentarzy: