poniedziałek, 23 lipca 2007

droga powrotna...

Zwiedziliśmy Gniezno. Wyłącznie miasto, ponieważ w katedrze trwało nabożeństwo, a nie chcieliśmy przeszkadzać modlącym się.

Upaprany kiciuś. Takim brudasem wyjechałem z Wylatowa nawet o tym nie wiedząc.


We Wrześni zwiedziliśmy pomnik Kosynierów poległych w Sokołowie podczas Wiosny Ludów:


Przejeżdżaliśmy przez lasy Milickie...

niedziela, 22 lipca 2007

Zakończenie Akcji Wylatowo 2007

Stało się! Musiało się stać, bo co by to było jakby się nie stało ? Akcja Wylatowo 2007 została zakończona wraz ze żniwami...

... ale od początku zacznę.

Wybraliśmy się z Jurkiem w sobotę do stolicy piktogramów - Wylatowa. Oczywiście umówieni byliśmy o wiele wcześniej. Tak wcześnie, że Jurek pomylił dni i chciał mnie pędzić przez pół Polski już w piątek. Nie dałem rady, więc wyjazd przełożyliśmy na sobotę. Myśląc o wyjeździe położyłem się na moim posłaniu słuchając muzyki. Przysnąłem jak zwykle. Nie powinienem się w ogóle kłaść, bo zaraz zapadam w sen.
Po przebudzeniu, oczywiście będąc jeszcze bardziej zmęczonym niż przed zaśnięciem, począłem tworzyć w umyśle listę niezbędnych rzeczy do zabrania. Podstawą oczywiście jest GPS. Przyda się szczoteczka do zębów, pasta (ciekawe, okazało się, że wożę od czwartku w samochodzie po akcji z ortodontą), mydło, namiot - gdyż spanie pod gołym niebem nie jest moim ulubionym zajęciem, materac jednoosobowy , materac dwuosobowy dla Jankiego, pompkę, spodnie długie, spodnie krótkie, skarpetki, etc. No! To byłem już prawie spakowany, mogłem ponownie pójść spać. Nie zasnąłem przez długi okres. Jak zwykle po drzemce popołudniowej. Cholera.
Rano jakoś się tam obudziłem, ale od razu zadzwoniłem do Jurka, że przyjadę nieco później, bo muszę klamoty do samochodu wrzucić i ogólnie się oporządzić. Tak to trwało do godziny 9-tej, gdzie prawie uradowany zasiadłem w samochodzie z GPS-em i... szlag mnie trafił: nie ma mojego systemu nawigacyjnego! Pomyliłem karty! Ta z oprogramowaniem została w domu. Klnąc na czym świat stoi odnalazłem kartę i zainstalowałem w moim PDA. Soft ruszył, a ja śmiało mogłem wklepać magiczną nazwę WYLATOWO jako punkt docelowy. Wyszło 217km. Pikuś ! W drogę! Znaczy nie tak od razu, bo trzeba jeszcze Jurka z klamotami zabrać. Podjechałem po niego, a ten... wytaszczył tyle tobołów, jakby się na miesiąc wybierał. Baaaardzo się ucieszyłem, ale poinformowałem go, że jedziemy na maksimum dwa dni, a jak chce, to może zostać. Plan odpadł, bo nie miałbym raczej jak przyjechać później, o czym w dalszej części mego zawiłego opowiadania.
Jurek radośnie się załadował do "kiciusia", wymieniliśmy cenne uwagi i ruszyliśmy w drogę. GPS radośnie informował mnie o niebezpieczeństwach na drodze jak zakręty, antyradar popiskiwał z uciechą przy każdych drzwiach na fotokomórkę, również i na czujniki ruchu na skrzyżowaniach, co spowodowało znacznie dłuższą podróż. Chyba na drodze nie wydarzyło się nic szczególnego, zatem nie będę opisywał w szczególe kilometra po kilometrze. Chociaż... widoki w niektórych częściach trasy uwieczniłem na fotografiach, o czym później.
Minęliśmy Gniezno, dojeżdzamy powoli do celu naszej podróży. Widzimy już w samym Wylatowie naszą bazę, rozłożony namiot i przyczepę kempingową, a przy niej Andrzeja i Bolka. Pięknie będzie. Tak mi się zdawało, że będzie pięknie... Złapałem Janusza i dowiaduję sie strasznych rzeczy : żniwa się rozpoczęły i pola na których powstawały piktogramy po prostu zostały skoszone. Dramat ! Co prawda już na piktogramy nie liczyłem, ale zboże mogłoby sobie jeszcze porosnąć do poniedziałku. Nie, wzięli i bezczelnie ścieli. Pewnie chcieli się nas podstępnie pozbyć poprzez profanację naszych świętych pól piktogramogennych. Nic to, poszedłem przywitać się z pozostałymi członkami bazy.
Poczułem się głodny, więc ustaliłem z Jurkiem, że należy pojechać do Mogilna, do naszej knajpy i tam zjeść, a następnie na godzinę 16-tą udać się na pokaz filmów o Wylatowie. Niestety okazało się, że nasza ulubiona knajpa ma rezerwację (pewnie wesele) i musieliśmy głodni szukać innej restauracji. Może i dobrze, bo chińszczyzna u nich to najgorsza, parchata mrożonka z Nordisu, na dodatek 3x droższa niż u mnie w spożywczym. W nowej restauracji było lepiej, aczkolwiek mniej. To, czym miałem się najeść stanowiło dla mnie zakąskę do prawdziwej uczty.
Po zakończonej przekąsce udaliśmy się w poszukiwaniu kina Wawrzyn. Długo szukaliśmy, ale miejscowi nas poprowadzili, za co bardzo dziękuję.
Na sali kinowej Janusz już przygotowywał prezentacje, wiernie pomagał jak zwykle Bolek. Godzinę później sala była w większości wypełniona, co bardzo nas zdziwiło, bo kto by przyszedł w leniwą niedzielę na prezentacje filmów o jakiejś wiosce w której "oszołomstwo bada piktogramy"? Jednak przyszli. Bardzo nam było miło.
Mi nie było miło, bo sala nie miała klimatyzacji, przez co później zrobiło się duszno i nie do wytrzymania. Hardcorowcy oczywiście siedzieli w zaduchu, im to nie przeszkadza. Mi natomiast przeszkadzało. Siedząc przy drzwiach wejściowych obejrzałem nawet swoje wypowiedzi z telewizji oraz z nagrań studia Wylatowo 2006. Chyba aż tak źle nie było, skoro nie wytykali mnie palcami.
Poczułem się głodny. Stwierdziliśmy ze znajomymi, że poszukamy pizzerii . Mieliśmy jeść koło 23-ej, ale okazało się, że pokaz skończył się o 21, co bardzo spodobało się mojemu żołądkowi. Po pobraniu menu i realizacji zamówienia telefonicznego, pizza winna być za 20 minut. Banda jednak przedłużyła czas do 30-40 minut, co spowodowało czekanie pod knajpą aż prawie 20 minut. Szlag mnie trafił, więc poszedłem w nastawieniu bojowym zapytać się, co z moją pizzą. Dobrze trafiłem, bo akurat dali wszystkie 4. Pojechaliśmy do Wylatowa oczywiście z pizzą, ale nie będziemy z tandeciarzami więcej rozmawiać. Moja pizza z salami okazała się mdła. Ogólnie jakaś taka bez smaku.
Później na polu, w ciemnościach egipskich, zrobilismy zamknięcie sezonu 2007 z następującymi wnioskami : drugi rok z rzędu nie ma piktogramów, nie ma spektakularnych przelotów kul, zatem nie będzie sezonu 2008. Jak ktoś chce, może sobie na własną rękę przyjeżdżać. Poopowiadaliśmy przy okazji różne historie z lat ubiegłych, pożartowaliśmy sobie. Ogólnie było fajnie, jednak zmęczenie dało znać o sobie i udałem się na spoczynek na moim dmuchanym materacu jednoosobowym.
Głupia sprawa, ale spanie na nim nie należy do przyjemności. Buja jak na statku, na dodatek uchyliłem okno na poddaszu i całkiem skutecznie we mnie wiało. Dobrze, że deszcz nie zaczął padać. Chyba samo się zamknęło, bo by mnie musiał ktoś podeptać, aby je zamknąć .
Obudziłem się rano, bo aż o godzinie 8-ej. Przez całą noc budziłem się co chwila, bo jakoś tak niewygodnie mi było, więc wyspany raczej nie byłem.
Z Jankim poszliśmy składać namiot przy bazie, ale w dwójkę nie daliśmy rady. Udałem się na żer do pobliskiego sklepu spożywczego, gdzie dokonałem kontrolowanego zakupu kiełbasy za 1,6zł. Bułek nie mieli, więc zjadłem samą kiełbasę i popiłem isostarem. Dziwnie burczało mi w brzuchu, ale dało się przeżyć. Po godzinie skompletowaliśmy ekipę i udaliśmy się na złożenie owego namiotu. Zdążyliśmy przed burzą.

Ciekawostka odnośnie burz i wyładowań nad Wylatowem: do tej pory każdy zarzekał się, że nad Wylatowem nie przechodzą burze, a pioruny walą dookoła. Dzisiaj okazało się, że teoria się posypała, bo nad Wylatowo w końcu nadeszła burza z piorunami. Ja, siedząc w samochodzie widziałem rozbłysk pioruna, ale chyba kulistego, całkiem niedaleko domu Szpuleckich. Chyba właśnie ten piorun spowodował wyłączenie transformata i spalenie switcha (na zdjęciu) Waldka.

10 minut później nadciągnęły bardzo pięknie, a zarazem strasznie wyglądające chmury (na zdjęciu).
Próby uchwycenia pioruna walącego w ziemię, albo chociażby w tranformator spełzy na niczym. Burza okazała się być zdalnie sterowana przez siłę wyższą i waliła gromami tam, gdzie akurat aparat nie był skierowany. Szczyt, chamstwo i drobnomieszczaństwo !
Po zakończonej burzy i spakowaniu Jurka klamotów pożegnaliśmy się i udaliśmy w drogę powrotną...

piątek, 20 lipca 2007

Już za chwileczkę, już za niebawem...

... Wylatowo ! W końcu się tam pojawię. Przykre, że tylko na weekend.
Najgorsze jest to, że już obstrzygli jedno pole, czyli żniwa są wcześniej niż normalnie. Niedobrze. Pełna relacja już jutro

czwartek, 19 lipca 2007

Damon3, Damon3, Damon3....

... propaganda na mnie podziałała! Chcę mieć aparat ortodontyczny, ale nie taki zwykły. Bo nie. Ja chcę Damona3 ! Koniec ze zbędnymi ekstrakcjami zębów aby je ułożyć równo. Koniec z bólem ! tAaaAaaa... jasne, jasne, durnia ze mnie nie zrobicie. Już kupuję wiadro APAPów MAX. Nie ma to tamto! Nie jestem stworzony do odczuwania najmniejszego bólu fizycznego, ani psychicznego!
Ósemki będę musiał rwać, to pewne. Bez narkozy nie uczestniczę w tym procederze ! Megatraumatyczne przeżycie z klinik dowiodło, że nerwy+znieczulenie miejscowe dają wyłącznie makabryczny ból. Nie mi to już pisane.

Cena za łuk też zajebista, ale propaganda na mnie podziałała i muszę to mieć. Muszę, muszę, muszę !

Obadajcie link Teraz już widać różnicę ?

wtorek, 17 lipca 2007

Trzeba z żywymi naprzód iść...

..., po życie sięgać nowe
a nie w uwiędłych laurów liść z uporem stroić głowę.


Jak zwykle, po raz kolejny, od dawien dawna (i tak dalej można bez liku wymieniać) okazuje się, że co nagle, to po diable. Aby było wredniej, to z wielu stron można przeciągać (różne rzeczy) w nieskończoność, aby trafić do Imperium... Po tak długim okresie czekania nagle... bęc ! Szlag trafia machinerię odpowiedzialną za obsługę.
Ciemność nie sprzyja naprawom przepalonych układów.
Mam już tego absolutnie dość. Szukajcie mnie w Tworkach.

... nas nie dogoniat...

Subtelności też mnie już powoli dobijają. Nie można tak wprost, jaśniej... ?

poniedziałek, 16 lipca 2007

To jest to !

Odkryłem wraz z Heinekenem nowy sposób na puszkowanie większych ilości piwa.
Dotąd w historii browarnictwa mieliśmy dostępne mini-kegi o pojemności 5 litrów, jednak co nam po pojemności, skoro po upływie 15 minut po otwarciu beczki gaz automatycznie ulatywał, a piwo nie nadawało się do spożycia ? Jasne jest, że w takim przypadku beczka nadawała się wyłącznie na spotkania z większą ilością osób. Heineken wziął się na sposób i przy pomocy ciśnienia gazu mamy zrobiony z beczki piwa... można powiedzieć : dezodorant. Jeszcze nie wiem czym to jest napełniane, ale po opróżnieniu zawartości (która jest sama w sobie wspaniała) beczka zostanie rozpruta i dokonana sekcja zwłok.
Zdjęcia zostaną umieszczone na blogu.

Oto, jak owa szatańska beczułka wygląda:

sobota, 14 lipca 2007

Czy zło należy zwalczać złem ?

Jak to jest w dzisiejszych czasach ze zwalczaniem zła ? Kiedyś zło zwalczało się dobrem. Dzisiaj ? Trudno powiedzieć, ale tak być powinno dalej. Powinno, bo najwyraźniej nie jest. Dzisiaj zło zwalczamy złem. Brak tolerancji i zrozumienia. Pęd materialistyczny przybiera na sile, obojętność bliźniego objęła już prawie wszystkich. Prawie... bo mnie nie objęła, z czego mogę być dumny.

Co ma być, to będzie. Czasem jednak trzeba losowi pomóc ?

wtorek, 10 lipca 2007

Quo vadis narodzie... ?

W związku z tym, że mój blog jest blogiem na którym mogę sobie ponarzekać i pozrzędzić, więc...

No właśnie, jak to jest, że wychodząc ciemnym wieczorem z psem światło w bramie jest wyłączone ? Przepraszam, ale czy ja sam mieszkam w tej bramie ? Może sąsiedzi nie mają mózgów ? Część na pewno nie ma, a osoby wynajmujące lokale umysł straciły już przy porodzie, spadając na posadzkę wprost na głowę ! Tak mniemam, bo trzeba mieć co najmniej doktorat z używania łba, aby zapalić światło w bramie ? Najwyraźniej.
Raz miałem taką sytuację, że wracam w ciemnicy i nie mogę otworzyć drzwi, jednak kątem oka dostrzegłem jakąś parę próbującą wejść na klatkę. Nie pałując się więcej z szukaniem prawidłowego klucza, implementacją go do wkładki, powiedziałem odwracając się na pięcie "Proszę to spróbować otworzyć" w stylu nie znoszącym sprzeciwu. O ile ja męczyłem się z paręnaście sekund, to facet męczył się jeszcze dłużej. I dobrze! By zdechł z głupoty i niewiedzy pod tymi cholernymi drzwiami! Dostaliśmy się na klatkę, ale "sąsiad" (w cudzysłowie, bo ja go nie znam i jakoś szczerze powiedziawszy nawet nie zamierzam) zaczął drapać się po schodach, zamiast zapalić światło. Zdechną bez prądu (ja zresztą też, i to znacznie szybciej). Swiatło zapaliłem sam, niech się banda uczy! Następnym razem przyfiluję takiego co maca drzwi po ciemku i narobię wrzasku na całą klatkę. Się nauczą korzystać z oświetlenia, kurwa !

Niedługo rozpocznę polowanie na drecha co jeździ corsą, na dodatek nie zapina pasów, mózg mu dawno wypadł przy spadaniu ze schodów, i ma sposób parkowania taki, że powinni mu już dawno łeb za to odstrzelić. Jak oni tego nie zrobią, to chyba ja to zrobię. Używanie cymbała to chyba nie w jego stylu mimo, że studenciak.
Przyuważyłem go, jak jechał tym swoim wypierdkiem bez pasów. I dobrze, może podczas wypadku pizgnie gdzieś pustym łbem ? Będzie po zawodach : jedna gęba do żywienia mniej.

Potwierdza się reguła, że ludzi coraz więcej, a iloraz inteligencji ten sam.

poniedziałek, 9 lipca 2007

Kiciuś jedzi na oparach !

Niezorientowanym tłumaczę, że "kiciuś" to pieszczotliwa nazwa mojego samochodziku, a nie kot narkoman wciągający klej. Skoro już wszyscy wszystko wiedzą, proszę czytać dalej.
Jako, że jestem naczelnym malkontentem kraju stwierdziłem, że pojazd którego prawie wielbię, pali za dużo. Stanowczo za dużo. Bęcwał potrafił spalić i 11,5L oleju op... znaczy napędowego w mieście. Szczyt, chamstwo i góralska muzyka! Mnie narażać na koszty ? Niech inni sobie więcej płacą, ja powinienem jeździć tanio, po to kiciusia kiedyś tam kupiłem. Bezczelny jednak raz dostał świra i rozprogramował mu się wtryskiwacz: szrot nie samochód, a Odra głęboka. Tłumaczenie serwisu : komputer przeszedł w tryb awaryjny. A co to, kurwa, Windows, czy co ? Jeszcze mi będzie moc tracił jak ja się zmagam z wyprzedzaniem traktora ? Tu moc i niutonometry grają rolę pierwszoplanową, a nie jakieś tryby awaryjne! Zabić się mam ? Już raz mnie jeden głup próbował pozbawić życia, ale ja kurewsko żywotliwy jestem. Oczywiście powtarzam wszem i wobec, że to ja będę decydował kiedy zamierzam zejść z tego ziemskiego padołu.
Wracając do mojego zwierzaka mechanicznego: podejrzewałem go o różne rzeczy, część się nawet potwierdziła, ale jako znany sklerotyk nie pamiętam o co go podejrzewałem i co zostało potwierdzone. Może to i dobrze. Co sobie będę makówkę zaprzątał jakimiś pierdołami, nie takie sprawy mi po głowie chodzą.

W ostatni weekend nie poiłem "kiciusia" ropą celem zajeżdżenia go do cna. Znaczy do suchego baku. Nie udało się! Opierał jak tylko się dało. Wskazówka - złotówka od poziomu paliwa opierała się już, więc jeździłem na oparach. Bym pewnie jeszcze tak dłużej pojezdził, ale jakoś nie w śmiech mi było stać w korku z być może zapowietrzonym układem paliwowym. Podobno nie powinno się tak stać, ale cholera wie... Różne rzeczy chodzą po ludziach. Zatankowałem, z mojej ukrytej beczułki, 5 litrów i dalej wyjeżdzam. Nie ma co żydzić : trzeba zatankować do pełna i dalej kontynuować "szaleńcze" jazdy "na emeryta". No właśnie, jazda "na emeryta" w moim wykonaniu mimo, że ruszam bardzo powoli, zmieniam flegmatycznie biegi, to i tak wyprzedzam wszystkich o kila długości samochodu. Chyba nie jestem jeszcze pośpiesznym emerytem ? Mam co prawda certyfikat przejścia na emeryturę, ale wyglądam młodo (czuję się znacznie starzej i zrzędzę).

Odnośnie zrzędzenia : udałem się dziś do miejsca masowego żywienia i zamówiłem tam pokarm. Wyłudziłem słoik musztardy, sztućce i rabat. Dziwna sprawa, ale panie zaprzeczyły moim talentom iż marudzę. A taki byłem przekonany o swoim darze...

sobota, 7 lipca 2007

Zliniały Fiacik

czyli Fiat Linea. Miły, przemiły, ale czy da radę przejechać dziennie ponad 900 kilometrów ? Przez 30 dni w miesiącu, 12 miesięcy w roku, trzy lata z rzędu ? Zatem kiedy będą przerwy na siusianie , jedzenie z odpoczynkiem ? Musisz zrobić milion kilometrów w TRZY lata! Jesteś zdolny, zrobisz! Skoro FIAT tak twierdzi... przepraszam, twierdzi tak dział marketingu FIATa. Osobiście pozdrawiam wszystkich fanów męczarni w samochodzie 24 godziny na dobę dla dobra reklamy. Kpina!

Czy zatem Linea należy do bardziej ekskluzywnych modeli Fiata będących zarazem limuzyną i samochodem rodzinnym ? Skoro Ford Scorpio, którego darzę sentymentem jest takim samochodem, gdzie wygoda to podstawa,a model po 1995 roku, tzw. "okularnik" podzielił Świat na dwa obozy, to czym jest... Lancia Thesis ? Dla jednych obrzydliwie koszmarna, dla mnie słodycz, bynajmniej nie chwili ?
Skoro Lancia Ypsilon w wersji "wściekły Mozambik" powodowała u mnie ścieranie naskórka na pośladkach, a z drugiej strony przyjemny dotyk zamszu, to co można powiedzieć o jego bardziej napompowanej "Muzycznej" wersji? Podoba się! Bardzo się podoba! Wręcz aż kusi do jazdy, co najmniej we dwoje, może nawet w troje. Szklany dach powala na kolana, aczkolwiek należy pamiętać, że nie jest to szkło fotochromatyczne . Szkoda. Ogólnie w wersji mi znanej : jasno, zatem można wszystko uświnić. Trzeba dać zarobić tapicerom i myjkom. Jasny kolor do tego mobilizuje. Skutecznie. Fotele przednie o niebo wygodniejsze niż tylne. Dziwne, tylne również powinny być bardziej miękkie. Do bagażnika możemy wrzucić poćwiartowane zwłoki dzika z wypadku samochodowego. Należy pamiętać o przykryciu tapicerki folią, celem uniknięcia ubabrania krwią zwierzątka. Wieczorna uczta z dziczyzna zarażona włośnicą na pewno poprawi wszystkim apetyt. Na zdrowie.
Zszedłem na zdrowie, a przecież o samochodach piszę. Prawie luksusowych. Lancia Thesis dalej mnie przekonuje. Ciekawe kiedy nowa wersja ? Może atrapę, dalej zwaną grillem bardziej zintegrowanoby ze światłami, koniecznie w wersji ksenonowej, bo jakiś nie lubię ślepnąć na trasie.

Schodząc na bardziej ludzką Ziemię : Laguna 2.2 dci jest równie wygodna. Przynajmniej fotele są jak miękka kanapa w której się człowiek zatapia nie chcąc opuszczać samochodu. Parametry jezdne wręcz wspaniałe : przyśpiesza, a nie pełza jak 1.9 dci.

Zamykając wątek samochodowy : pełznę do łóżka. Dobranoc.

piątek, 6 lipca 2007

Czasem zdumiewa mnie dlaczego...

... jeden człowiek jest zależny od drugiego?..
... albo czy można żyć wiecznie, oraz czy człowiek nieśmiertelny nie zanudzi się w takim życiu ?
Dlaczego (mi) szkockie dudy kojarzą się wyłącznie z romantyzmem? Jaki wpływ ma na to film "Nieśmiertelny" ?
Wieczne pytanie : dlaczego nigdy nie jest tak, jakbyśmy chcieli ?

Analizując poprzednie relacje z rajdów Paryż-Dakar patrzę z utęsknieniem na widoki z Maroka . Czy Algieria również jest równie interesująca ? Coraz bardziej Afryka zaczyna mi się podobać. Zdaję sobie sprawę, że jest tam ciepło, ale duchoty jako takiej chyba nie ma ? Osobiście trudno mi stwierdzić : nie byłem tam. Jeszcze.

Ot, kilka takich tam, wieczornych przemyśleń.

czwartek, 5 lipca 2007

duchowe przygotowania

Się duchowo przygotowuję! Jak to na co ? Na założenie aparatu na klawiaturkę. Jak to na jaką klawiaturkę ? Logitecha, kurde ! Zgadza się, że nie na swoją ;) A może mnie ktoś wyprzedzi ?.. no na jakiej drodze, przecież nie jedziemy samochodem, raaany!
Zupełnie nie wiem jaki macie zmącony tok myślenia!...

... po prostu kopa w skroń i o ścianę !
... ewentualnie łyżką do opon przez łeb.

Coś przepięknego.

Zaatakował mnie dźwięk !

Tak, tak ! Bezczelnie z samego rana, po kryjomu, niezauważony skryty morderca - dźwięk. Dźwięk maszynki. Maszynka Dźwięk. Maszynka Mach. Chryste! "Jaszczembie" z lotniska w Krzesinach to na pewno nie były, ale straty zadały poważne. Omal nie zszedłem z tego świata. Prawdziwy koszmar. Upuściłem krew, bardzo cenną. Może po prostu nie można się golić na śpiąco ?

... a może to był niewątpliwe wampir ? A może to "pomocnicy", co Jankiemu uwalili slot pamięci w jego kompie ? Już ja się z Nimi spotkam... i to już niebawem!

wtorek, 3 lipca 2007

trzeba wiedzieć co się je...

... wieczorem głód dopada, trzeba się jakoś najeść. Sposoby są różne. Dzisiaj wybrałem Tortillę z Donalda w wersji Curry. Curry ? Każdy normalnie myślący człowiek wie, że curry (sos) jest koloru innego, niż musztarda. W Donaldzie jest zupełnie inaczej : curry chyba nie oznacza sosu, a coś, czego nie doświadczyłem, czyli _pikantnego_ smaku. Trzeba również dodać, że sos miał wybitnie kolor musztardowy. Mięsa z kurczaka też nie zmienili, dalej jest to kurczak zmielony z grzędą.
Ktoś mógłby się zapytać : a ile to ma kalorii ? A co mnie to interesuje ! Co to ja, dbam o linię, czy co ? "Liniowcy" (wojska liniowe) niech sobie wejdą na mcdonaldsmenu.info. Zresztą co w dzisiejszych czasach jest zdrowe ? Na coś trzeba umrzeć, ale nie z dzieciakiem na plecach! Sam sobie poradzę w tej kwestii.

...jakby tak otworzyli KFC w najbliższej okolicy... Ech te marzenia!

poniedziałek, 2 lipca 2007

Akcja Wylatowo 2007

Jak co roku Janusz organizuje monitoring pól w Wylatowie. W tym roku zainstalował (piszę, że On zainstalował, ja jeszcze bezpośrednio w Akcji nie pomagałem) nową, przepiękną, wspaniałą, biblijnie boską kamerę obrotową ! No tak, kamera prawie wszystko widzi, my czyli nawiedzeni będziemy spacerować po polach i oczekiwać na Obcych. Nie mylić z obcymi z sąsiednich wsi, a kosmitami. Pewnie się sami nie pojawią, więc trzeba będzie im pomóc. Janusz już ich prosił o pomoc. Tak skutecznie prosił, że mu uwalili slot pamięci, a ja musiałem kompa naprawiać. Pomoc prima sort! By szlag taką pomoc trafił! A może to inni... ? Dzisiaj transmisja, druga w tym roku. Nie obawiać się, będzie kolejna :)
Link do transmisji : http://213.76.136.18:8000/;stream.nsv
Co zrobić z tym linkiem ? Odpal winampa, wciśnij CTRL+L, skopiuj linka. I bez durnych pytań, bo dostanę wylewu!

niedziela, 1 lipca 2007

Jak amatorzy zniechęcają nowicjuszy do latania.

Miałem taką piekną notkę napisaną, a tu szlag ją trafił. Mnie też szlag trafia. I to nawet podwójnie ! Albo i potrójnie, jak kto woli. Postaram się od nowa opisać dzisiejsze loty, już jestem spokojniejszy.

Prawdziwa nazwa szkoły na razie nie została ujawniona w notce, ale jak się wydarzy coś specjalnego, to każdy będzie mógł wejść na ich stronę.

Pogoda z rana aż tak nie nastrajała optymizmem, ale za to wiatr był idealny, więc zadzwoniłem do zaznajomionego instruktora z pytaniem jak u niego sprawa wygląda. Dowiedziałem się, że doskonale. Wsiadłem w samochód i począłem szukać lądowiska. przecież powiedział, że to w takiej miejscowości, skręca się w polną dróżkę i jedzie do końca. No tak, jeżdżę po tej miejscowości, ale nie widzę żadnych polnych dróżek, ani nic takiego. Wiochę przejechałem 4 razy, aż w końcu natrafiłem na życzliwych ludzi, którzy wskazali mi drogę. Dojechałem na startowisko chyba cudem i przez
przypadek, bo trasa dojazdowa prowadziła przez prywatną posesję. Zresztą to nie mój problem, ale chciałem już robić awanturę. Oczywiście instruktorowi za brak precyzyjnych wskazówek. Normalny człowiek by chyba wyszedł na szosę, aby złapać potencjalnego klienta który chce wybulić całkiem niemałą kasę na pierwszy w życiu lot.
Wjechałem na pole, zaparkowałem bolida i poszedłem na startowisko. Jak miło... instruktor jakieś paręset metrów dalej siedzi na holu i wciska przyciski, ale za to jest jego pomocnica, jakiś jeszcze jeden człowiek od niego i zaznajomiony paralotniarz. reszty nie znałem. I szczerze powiedziawszy nie miałem humoru aby kogokolwiek więcej poznawać. Ustalona została kolejka do lotów... w tandemie miałem z jakimś młodzieniaszkiem latać. Kurwa! Ja chcę z profesjonalistą. Jakoś mi do śmierci nie śpieszno (chociaż tak czasem jakby pomyśleć...). No nic, startują sobie "jedynki", liny holownicze zostają przyciągane samochodem polskiej produkcji na miejsce startu, ogólnie fajnie, bo i trawa wykoszona. Dobrze jest, pomyślałem. Startuje młody człowiek z jakąś istotą w tandemie. Miota jego skrzydłem na
lewo i prawo, aż hol zostaje przerwany na ziemi. Niedobrze, zaczynam się bać. I chyba słusznie, bo znudzony czekam, aż ten "instruktor" jak go nazwę, koniecznie w cudzysłowach wróci z lotów z kimś tam. Później dalej jedynki, aż w końcu ja. Tak, ja, ten który tak bardzo chce latać, nieco zestresowany widząc poprzedni lot tego "instruktora".
Zapiąć uprząż potrafię sam, nauczyłem się na zarośniętej łące przy quadach. Podpina się do mnie ten na literę I. Coś tam trzeszczy pod nosem, ale mnie to nie obchodzi, bo nie przekazuje absolutnie żadnych instrukcji. No bo tez po co ? Taki nowicjusz jak ja, powinien doskonale wiedzieć co ma robić, nieprawdaż ?Prawda, prawda. Za 100zł masz siedzieć cicho, a powietrzne "asy" już ci pokażą, co to znaczy profesjonalny lot. "Naczelny lotnik kraju" powiedział, że mam biec nawet, jak będę już leciał. Mam też się niczego nie trzymać. Dziwne: niczego nie trzymać ? Obawiałem się, że zaraz polecę na pysk. Olać to, czekamy na dobry wiatr. Poczekaliśmy parę minut, spiekota i żar zaczęły z nieba uprawiać sadystyczne harce na mnie. Cholerne słońce ! Niech sobie świeci, ale wyłącznie ranem oraz przy zachodzie. Będzie mi tu grzać jak głupie. Coś chciałem się odezwać, to głos z tyłu nakazywał mi siedzieć cicho.
Żeby jakoś się odstresować, muszę gadać. Byle co, byleby się paszczęka ruszała. Ot, taki sposób na stres.
Lina się napięła, kazali mi biec. Zupełnie jak na jakiejś wojnie. Kurde, biegnę i biegnę, to coś młode wiekiem za mną i jest, lecimy! Jasna cholera, to się tak szybko wzbija w powietrze, że przeciążenia dają o sobie znać. Jak się bałem przed startem, to zacząłem się bać jeszcze bardziej po. Młody z tyłu wybełkotał, abym usiadł na uprzęży i przełożył ręce. Co, kurwa, gdzie przełożył ? W powietrzu ? Pojebało!? Przecież ja zaraz zlecę na pysk! Nagle pieprzy coś, abym odłączył linę holującą. No pewnie, nie skapnął się, że my już nad maszyną holującą jesteśmy ? Po prostu
profesjonalizm pełną gębą! Ciekawe co by się stało, jakbyśmy zaraz przelecieli za nią ? Ryjem o glebę ? chyba tak...
Śmierć czaiła się wszędzie, zwłaszcza w powietrzu. Dyndało, nawet nie wiem już komu i co, ale jak leciało to coś prosto, byłem spokojny i nawet oglądałem sobie okolicę. Przepięknie to z góry wygląda. Nagle zaczęło mu się chcieć skręcać. A co mnie to tam, niech skręca, co mnie to obchodzi, byleby spokojnie i stabilnie, bo ja się znerwicowałem.Kazał mi się przechylić na lewo. Udało się, jeszcze żyjemy. Obniżamy lot i lecimy nad dzieckiem które sobie hasa po łące. Aby się jakoś odstresować, zacząłem do dziecka trajkotać jak z karabinku maszynowego. Znowu głos z tyłu wrzasnął "cicho". Kurwa mać, tego już było za wiele! Strach zamienił się we wściekłość. Lądujemy, ten z tyłu każe mi się wypiąć. No tak, ale kurwa z czego ? Mam się spierdolić z paru metrów na pysk ? Niedoczekanie twoje, pomyślałem.
Radośnie wylądowałem dupą na ziemi, ale ten "Ynstruktor" zaczął mi pierdolić pogadanki, kurwując, że tak się nie ląduje, i że on mi kazał się wypiąć. A niech spierdala, mógł mi wcześniej te wskazówki przekazać, na ziemi, a nie tuż nad ziemią, przy lądowaniu. Ja radośnie jeszcze się w linkach zaplątałem, a ten dalej coś pieprzył pod nosem. Już mi się nie chciało go słuchać. Powiedziałem, że były przeciążenia, jakby lot nie był stabilny,na co on się zarzekał, że to był bardzo spokojny lot. Dodał, że nie poleca mi kursu paralotniarskiego, bo w przypadku sytuacji kryzysowej, to niedałbym sobie rady. No jasne ! Niedałbym na pewno, zwłaszcza z tym amatorem z tyłu!A po chuj są systemy ratunkowe ? Dla picu ? Dodał też, że to nie gra komputerowa. Popierdoliło mu się ostro, ja nie gram, a tym
bardziej życia nie uważam za grę. Makabrycznie wkurwiony nie chciałem robić awantury na lądowisku, ale poważnie się zastanawiam nad zadzwonieniem do własciciela szkoły. Forsę wziął, a mi to po prostu się nie podobało. Kompletna amatorszczyzna. Zamiast człowiekowi umilić lot, to ten wyłącznie zrzędził i żądał ciszy.
I tak oto bardzo skutecznie zniechęcono mnie do latania na paralotniach...

Chcę latać !!

Wybrałem się na lot paralotnią w tandemie już parę tygodni temu. Dzwoniłem do profesjonalisty, ale ten albo zajęty, albo go nie ma. Nic to, znalazłem inną szkołę z "jaszczembiom" nazwą i umówiłem się na lot. Instruktor mówił, że to przy wjeździe do miejscowości jest, koło cmentarza i inne pierdoły. Jedziemy ze znajomymi i szukamy. No nic nie ma.
Dzwonię jeszcze raz i się pytam gdzie to dokładnie jest. "No jak się jedzie do takiej to, a takiej wiochy" to przy wjedzie. Jedziemy i nie ma. Znowu telefon : dowiedziałem się, że przy jakichś łazikach się rozłożyli. Super, wiem gdzie są łaziki, więc zajechaliśmy.

Łąka przeeepiękna, jak cholera ! Trawa metrowej wysokości, bo po co ścinać. Kursanci sami wydepczą, byleby jej nie wypalili ! Obok można było pojezdzić quadami, super sprawa.
Przywitałem sie z instruktorem i tłumaczę co chciałbym : lot tandemowy. Problemu nie było z instruktorem, ale z wiatrem, który zaczął szaleć w różnych kierunkach. Po paru godzinach znajomym zrobiło się baaaaaaardzo nudno, ja za to poszedłem poszaleć na quadach. Iście szatańskie urządzenie : na skoszonej trawce kompletnie przód nie trzyma się nawierzchni, zatem parę razy kończyłem poza trasą, w wysokiej trawie. 10 minut pojezdziłem i 20 złociszy wyssało z
kieszeni. Gokarty lepsze.

Poszedłem do paralotniarzy, gdzie miałem możliwość postawienia paralotni (w ich slangu to glajt) na wietrze. Świetna sprawa, chcę latać ! Nie wzbiłem się w powietrze, ale chcę latać. Chyba nie dane mi osiągnąć szczyt marzeń, bo pogoda była fatalna: dęłło i w ogóle wiatr koszmarny, od 12 do 18:30 nie zelżał. Pieprzona pogoda, wracamy do domu.

by szlag tafił blox.pl !

taaaaaaaką miałem piękną notkę napisaną i co ? Nastąpił błąd wewnętrzny serwera. Kurwa mać!