Tu powinna lecieć mamona za reklamę!
Wielki test przeprowadziłem na sobie. Podczas mojej , prawie śmiertelnej choroby, gdzie firmy pogrzebowe same do mnie dzowniły i dopytywały się czy aby "już", stwierdziłem, że mam zatkany nos!Kichać można, puszczać brzydkie bąki też, chrypieć, czasem sobie kaszlnąć, no ale żeby mieć kichawę zatkaną ? Nie, tak się żyć nie da ! Podjąłem działania w postaci sięgnięcia po komórkę, zadzwonienia do mojej przyszłej żony i dowiedzenia się, gdzie są krople do nosa. Okazało się, że są gdzieś tam, ale starczyło tylko na jedne zakropienie. Tfu, niedobre, poszły mi do gardła, gorzkie, pfe! No ale podobno za łóżkiem leżały drugie. Nieważne, że pewnie już z pół roku, albo rok, albo z 10 lat, ważne, że nadajace się do użycia. Okazało się, że są tak do dupy, że kompletnie nie odetkały mi nosa. Co robić, pomyślałem... Zadzwonić znowu do Madzi i ponarzekać, że nie mogę dychać, że jedną nogą nad grobem i jak mi nie kupi coś na katar, to na pewno Styks zapuka i umrę w samotności. Poskutkowało. Od razu po pracy przytaszczyła.... i wersję w płynie i w tabletkach! Mając do testów później dwa konkurencyjne produkty w tabletkach, nie brałem pod uwagę płynu.
Wziąłem zatem Acatar. Lichy jakiś, co 6-8 odzin trzba było wcinać kolejną dawkę. Dobre, ale długość działania - słaba. To może pora przejść na taki proch, co uwalnia się od 8-12 godzin ? Tu przyszedł z pomocą Cirrus.
Ten ostatni wyszedł w testach o wiele lepiej, więc można go wcinać.
Kto to produkował ? Nie wiem. Na pewno jest to trujące i od tego się zdycha w męczarniach, ale działa. Na mnie. Na Madzię nie. Dziwne, nieprawdaż ?
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz