piątek, 28 września 2007

Szykuje się jutro ciekawa akcja

Akcja pod kryptonimem "blenda". W związku z tym, że moje debilne reflektory w "kiciusiu" świecą gdzie popadnie, należy ograniczyć kąt świecenia bocznego i pionowego do granicy takiej, aby nie oślepiał jadących z naprzeciwka. Tak muszę je z kabiny obniżać do minimum aby nie oślepiały, co skutkuje świeceniem jasnym, ale na krótkim odcinku. Reasumując : na cholerę mi wtedy takie reflektory ?

Technikali na razie nie będę opisywał. Okraszę bloga fotkami z działań mechaniczno-optycznych.

Stosunek do alkoholu

Wódka twój wróg, więc lej go w mordę ! Tak właśnie brzmi mądre ludowe przysłowie. No cóż... nie rozumiem tylko jednej rzeczy : rodzaj alkoholu a stopień społeczny. Zauważyłem następującą prawidłowość (poprawcie mnie, jeżeli się mylę) :
  • nalewki, bełty czyli tanie wina - młodzież, kloszardzi
  • wódka, rozcieńczony spirytus - kloszardzi, nałogowi alkoholicy
  • drinki, markowe alkohole (ex. Johnnie Walker, Whisky) - zazwyczaj wyższa sfera, nie będą się pogrążać w wódzie

  • wina (miliardy gatunków) - "wyższa klasa średnia". Ludzie dobrze prosperujący w klasie średniej chcący wbić się do klasy wyższej

  • piwa - piją wszyscy oprócz klasy wyższej. Uważany za napój chłopów, parobków, prostaków, nieuków i nierobów. Tani, wali w cymbał, niezastąpiony na domowych imprezkach, moczopędny.
Ekonomia:
  • wódka, napoje wysokoprocentowe - chcesz mieć w czubie ? Doskonała propozycja. Dużo w rozsądnej cenie.
  • bełty, tanie wina, nalewki - idziesz z kumplami się nachlać na szybko ? Wal śmiało. Darmocha.
  • piwa - dużo trzeba wypić aby się upić. Problemem jest też jego moczopędność. Krzaki niezbędne dla opróżnienia ciśnienia.
  • wina szlachetne (czyli zwykłe) - wolno się to pije, cierpkie, polecane również na randki.
  • drinki - płyn do mycia garów + alkohol w zajebistej cenie.

Podsumowanie:
Wychodzi na to, że jestem troglodytą, bo ani wódka, ani nalewki, wina oraz drinki absolutnie mi nie podchodzą. Wolę piwo. Dobre, chłodne piwo. Za dużo alkoholu na raz w przełyku nie robi na mnie pozytywnego wrażenia, a picie coś, co smakuje i pachnie jak denaturat absolutnie mi nie pasuje. Testowałem jakieś słodkie wino, ale ono było tak paskudne w smaku, że odpuściłem.

niedziela, 23 września 2007

Jak to się na rowerze kilometry robi, czyli relacja z wyprawy po dalekich landach.

Niedziela była dniem przepięknym, słonecznym, ciepłym... więc co stało na przeszkodzie udać się z kumplem na eskapadę rowerową ? Nic. No właśnie, skoro nic, to umówiliśmy się dzień wcześniej (przed Harmonią Kosmosu) na godzinę 11-tą. Poślizg był nieznaczny : jedynie 3 godziny. Pokarm który wsunąłem do 10:45 został dawno przetrawiony do godziny 14-ej. No nic, jadę na głodnego, ewentualnie jak będę padał z głodu na pysk to nawiedzę jakieś przydrożne sklepy. Nasz pomysł był następujący : lecim na Szczecin, później... nie, inaczej - najpierw pojedziemy sobie obejrzeć Leśnicę, bo tam dawno nie byłem. Przy osiedlu na Maślicach zawitaliśmy do lokalnego sklepu celem zakupu cieczy chłodzącej w wersji powerade. Dowiedziałem się, że sklep ledwo ciągnął, ale teraz im będzie lepiej, gdyż wprowadzili nowy asortyment (alkohol). Podgonią. Wierzę w nich i w miejscowych.
Andrzej wypił mi połowę mojej cieczy twierdząc, że chciał tylko spróbować. Spróbował, nawet się nie gniewałem. Ruszyliśmy. Mknęliśmy radośnie drogami rowerowymi, dróżkami, nie przestając dyskutować na niezliczone tematy. Trajkotaliśmy jak przekupki na targu, albo nie wiem kto. Ogólnie było fajnie, ale nie za bardzo wiedziałem jak dojechać od tyłu do leśnicy. Nie miałem ze sobą GPS-a, więc problem był niebagatelny : mogliśmy się zgubić, a prowiantu w postaci Kinder Bueno już nie było (pożarliśmy przy sklepie). Z tego co pamiętam, to mknąłem dawno temu na jakimś skrzyżowaniu prosto i na pewno przeleciałem torowisko, zatem i byłem dalej niż w Lesnicy. Podjąłem jedynie słuszną decyzję, aby skręcić w lewo poszukując śmierdzi-rzeczki. Przekrzykując się na bardzo ważne tematy egzystencjalne mknęliśmy szosą w poszukiwaniu celu podróży. Mając w głowie hipotetyczny plan drogi doszedłem do tego, że ową rzeczkę trzeba będzie przejechać na drugą stronę. Tak też się stało - most został znaleziony przypadkiem na jednym z wielu ultraskomplikowanych skrzyżowań. Powodując chaos w peletonie przeskoczyliśmy przez zdradziecki most na rzecze X, Kwai, śmierdzi-rzeczce. Byliśmy uratowani! Nowy ląd przed nami! Nowe wyzwania w postaci... pedałowania. Land docelowy zbliżał się, przynajmniej tak nam się zdawało. Minęliśmy jaką wioskę, samochody również nas radośnie mijały, gnaliśmy jak opętani po dziurach w asfalcie. Padło też pytanie które będzie aktualne już niebawem : a czy te drogi odśnieżają ? Przecież to dzicz, nawet jakaś obora tam była (pięknie pachniało, po wiejsku), cisza, spokój, w zasadzie nie ma ruchu ? No tak, jakiś jeden autobus jeździ raz na ruski rok, to pewnie ma ze sobą łopatę celem wykopywania się ze śnieżnych zasp. poczekamy, zobaczymy. Podobno zima ma być śnieżna. Dotarliśmy do osiedla malowniczego. Tu polegliśmy przy drzewie.

(na zdjęciu : Andrzej igrający z Polbusem w pobliżu wjazdu na plac budu)

(na zdjęciu : hałdy po kopalniane na Osiedlu Malowniczym. Dawniej poligon atomowy)

Odkorkowaliśmy powerrade i część wyżłopaliśmy. Obfociliśmy część placu budowy na pamiątkę pobytu oraz porobiłem Andrzejowi zdjęcia (nie wiem po co, ale podobno chciał, abym mu na maila posłał). Stąd już na pewno, do cholery, da się dojechać do tej pieprzonej Leśnicy. I fakt : pomógł nam przystanek autobusowy z kompletnym planem (ro)zjazdów. Jeszcze paręnaście minut machania giczałami i będziemy w tej Lesnicy. Energia włożona w machanie przyniosła efekt i dotarliśmy do zamku. Wyłożylismy się radośnie na ławkach celem ozywionej dyskusji na tematy wszelakie. Plan wycieczki osiągnięty, teraz powrót. Powrót okazał się ciekawszy, ponieważ nawiedziliśmy stację benzynową celem uzupełnienia płynów energetyzujących. Andrzej stwierdził, że musi nawiedzić toaletę, po czym na hurra poleciał po klucz do przybytku. Byliśmy "klijętami" należało się nam. Wpadłem na wspaniały pomysł, aby wracać na skuśkę przez łąki, nieużytki. Nie udało się, za Orlenem była wielka przepaść z maską krzaków, a Andrzej jak zwykle w krótkich portkach szalał. Kompletne nieprzygotowanie ! Wracaliśmy przez Żerniki i inne podmiejskie "wioseczki". Osiągnęliśmy Nowy Dwór, estakadę Gądów nawiedzając kolejną stację benzynową. Po kultowym myciu roweru przez Andrzeja w miejscu absolutnie do tego niedozwolonym.
(na zdjeciu: mycie roweru w miejscu niedozwolonym. Dziwne, że absolutnie nikomu to nie przeszkadzało !)

Osiedliśmy na Grabiszynku gdzie w ciszy i spokoju znowu wykładaliśmy się na ławce obserwując żywe wiewiórki brykające jak szalone po drzewach.
Zatanawiałem się, jak długo taki zwierzaczek może się gotować, ale wyszło na to, że bardzo krótko, a i może być niesmaczny z tą masą włosia na ciele. Polowanie zostało odpuszczone. Głodny powróciłem z towarzyszem na rozstaje dróg, skąd musiałem już sam, w skupieniu, wracać do domu.

off-topic : czy pies przepełznie przez opony ?

Czy mój pies (Mietek) jest na tyle mądrym zwierzakiem, odważnym, przewspaniałym, ogólnie zajebistym i da radę przebryknąć przez opony ?

na zdjęciu : pułapka przygotowana. Po lewej stronie drogę ucieczki zagraca rower, po prawej stronie blokują otwarte drzwi od szafy. Pies w panice zaczął się drapać. W tle burdel.

na zdjęciu : czy przeskoczy ? Sam pies oraz właściciel zachodzili w głowę czy uda się zwierzakowi sforsować. Dla uspokojenia gawiedzi : udało się - pięknym podwójnym susem przemknął radośnie przez wrogie opony Firestone'a.

na zdjęciu : każdy lubi spać w komfortowych warunkach. Zwłaszcza pupil familijny.

sobota, 22 września 2007

Harmonia Kosmosu

Wróciłem właśnie z "Harmonii Kosmosu" - imprezy charytatywnej organizowanej przez Janusza Zagórskiego dalej zwanym przeze mnie Jankim.
Impreza odbyła się na terenie schroniska ZHP pod Wieżycą w Sobótce. Szczerze ? Nie lubię imprez na których paplają wyłącznie o energiach duchowych, bo mnie to koszmarnie nudzi. Trzeba naprawdę ostro się napocić aby opowiedzieć to w taki sposób, aby takiego dziada jak mnie zainteresować tą tematyką. Nie za bardzo się to udało. Jedynie słuchałem wypowiedzi Jankiego, bo ten jak się wkręci, to nadaje jak katarynka. Należy przyznać, że zawsze ciekawie opowiada. Czy to na UFO Forum, czy na jakiejkolwiek imprezie przez niego organizowanej. Dodam, że najbardziej nudzącą częścią był występ ekipy z miesięcznika Crystal: tak nudzić i (jak dla mnie) pieprzyć od rzeczy to tylko oni umieją. Nie rozumiem, ale to na pewno jest jakiś dar. Nie popisał się też prelegent od Peru, bo swoim nędznym dowcipem doprowadzał mnie do skrajnej kurwicy. Dobrze, że Jurek z którym byłem również podzielał moje zdanie.
Najciekawszym i jak dotąd niedocenianym przeze mnie aspektem życia duchowego był występ ekipy od gongów i mis tybetańskich. Materiały które kiedyś dał mi Janki były po prostu jakimś chłamem, a to co usłyszałem na żywo, na otwartej przestrzeni robiło wrażenie. Robiło, ale w 2/3 mini koncertu modliłem się, aby się to powoli kończyło, bo ile można brzęczeć i walić w michy ? Max. 20 minut, ale nie dłużej! Nudne się to powoli stawało, ale przestali... Zmęczony, głodny i zmarznięty zabrałem Jurka i pomknęliśmy w egipskich ciemnościach do Wrocławia gdzie nawiedziliśmy KFC . Teraz, gdy część potrawy pożarł mój pies, piszę w spokoju notkę i mam nadzieję, że nie zgłodnieję do rana...

czwartek, 20 września 2007

barański telechińczyk... !

Żeśmy sobie z P. zamówili telechińczyka. Dwie porcje krówki po seczuańsku (na stronie pisać nie potrafią, bo uznali, że po "seczuńsku), oraz jakąś sałatkę. Po pierwsze : tak się bardzo starali przywieźć na 11:30, że przyjechali godzinę później. Ceny z dupy wzięte. No.. a teraz najlepsze : smak potraw - większego syfu sprzedać nie mogli! Nic oprócz ostrego smaku nie dało się wyczuć, obaj z P. spociliśmy się na "czuprynach". Nie, za 16zł/szt szkoda gadać. Lepszy syf sprzedają w KFC i naprawdę można się najeść. Co jak co, ale Kim-Lien i Fu-Kuoc rządzą. Telechińczyk nie jest już przeze mnie mile widziany.

Opijam się teraz pepsi aby zniwelować smak tego bullshitu .

wtorek, 18 września 2007

Parki, parki...

Nie rozumiem, ale w parkach podobno się odpoczywa ? Można oczywiście odpoczywać aktywnie, aktywno-biernie, biernie, pasywnie i pewnie na milion różnych innych sposobów.
Ja odpoczywałem aktywno-biernie, czyli pędziłem rowerem ile sił, ale wyłącznie od ławki do ławki. No i o te cholerne ławki się tutaj rozchodzi : tych jest po prostu znikoma ilość ! Aby się uwalić (ale nie ułożyć) trzeba się najeździć, zwłaszcza po obrzeżach parku. Skoro trzeba się najeździć, to ile trzeba się nachodzić ? Strach pomyśleć..
Że ławek jest mało, to już wiem, ale że są one poustawiane w tak durnych miejscach, tego nie wiedziałem. A to w cieniu, gdzie powinno być w słońcu, a to w słoneczku, gdzie powinien być cień. Cholera! Dobra, lokalizacje jeszcze przeżyję, ale stan co poniektórych ? Z wielką chęcią komuś bym je do dupy wsadził i przekręcił! Starą farbę trzeba zeskrobać, a nie nakładać 23-cią warstwę ...

Wniosek : do roboty ! Parki muszą być piękne i przyjazne dla wszystkich, a nie wyłącznie siedliskiem kloszardów.

sobota, 15 września 2007

nie mam nic ciekawego do napisania !

W ogóle nie chce mi się prowadzić tego bloga. Ciągle tylko słyszę : może byś coś ciekawego napisał ? Moi drodzy ! Nie jestem żadnym pisarzem, artystą malarzem... Piszę dla siebie, a komentarze są dla Was. Taka jest teoria, bo tylko DWIE znane mi osoby coś czasem komentują, reszta ma to w poważaniu. To po kiego ja się tak tutaj uzewnętrzniam ?...

Jak mówi Jurek : "no" . No to no.

Może jutro się wybiorę na rower. Dzisiaj wszyscy mnie zawiedli z wyjściem do pubu. Może z radości rzucę pda w ścianę ?

Ultrawygodne krzesło które kupiłem miesiąc temu już się psuje i zaczyna trzeszczeć. Jak mu pieprznę, to będę miał powód. Może wypierdolę go za okno ?


piątek, 7 września 2007

szary kolor...

... spostrzegłem wczoraj na swojej bujnej czuprynie! Parę tygodni temu pojawił się pierwszy siwy włos z lewej strony, a wczoraj taki sam zauważyłem z prawej. Czyli mam już dwa siwe włosy. Wniosek ? Starzeję się. I dobrze mi z tym!

Aparat na zębiszczach chyba działa, gdyż dalej gyzienie nie jest przyjemne (a jeść coś trzeba). Teraz nie gryzę dokładnie, memłając zawzięcie makaron z zupy, tylko połykam większe kawałki. Plus rozwiązania : żołądek ma więcej do roboty, przez co nie chodzę ciągle głodny. Minus : można się zadławić.

Po skończonym posiłku mycie zębów. Dzięki temu dowiedziałem się, że na upartego mogłaby się zmieścić pomiędzy aparatem a zębami, co najmniej jeden kęs pożywienia. Się wie! Trzeba chomikować, żydzić i sępić.